wtorek, 23 października 2018

Rowerowy Przystanek Kolna

Mieliśmy w tym roku w Polsce wyjątkowo długie lato. Od kwietnia pogoda nas dosłownie rozpieszczała: tyle słońca w całym mieście, ale bez przesady - żadnych ekstremalnych upałów - i tu na południu z wystarczającą ilością deszczu, by świat wokół nieustannie tonął w zieleni i kwiatach (a  od kilku tygodni w przecudnych odcieniach brązu, złota, bordo i purpury). I dopiero ten ostatni, październikowy tydzień, przyniósł prawdziwe ochłodzenie, bo do tej pory wciąż można było spędzać wczesne wieczory na balkonie lub tarasie, już w blasku świeczek i latarenek ale jeszcze bez ciepłego pledu.
Gdybym miała w kilku słowach ująć tegoroczne, mało-wyjazdowe wakacje byłyby to: lemoniada, naleśniki, “Dzieci z Carcassone” i rower. Obowiązkowa codzienna 1,5 litrowa szklana butelka domowej lemoniady jako alternatywa dla przesłodzonych soków z marketu, ulubione niedzielne śniadanie serwowane teraz przy każdej innej okazji (zjedliśmy w tym sezonie w sumie jakiś milion naleśników i pancake'ów) oraz planszówka, którą Elio pokochał do tego stopnia, że zmuszał mnie (lecz nie protestowałam tak znów bardzo) do rozgrywania jednej partyjki za druga kilkanaście razy dziennie.
No i rower. Ja i trzej faceci w różnym wieku na rowerach, bo to oni najchętniej zawzięcie pedałowaliby całymi dniami. Jeśli mogę wybierać, wezmę zestaw książka + hamak. Jednak zwykle nie dają mi wyboru i forów zazwyczaj też, ciągnę się za nimi na moim 20-letnim Planet X (rower do ścigania kosmitów he he) ledwo żywa.
Skłamałabym pisząc, że nie lubię tych wycieczek. Zwłaszcza, gdy po drodze robimy mini-piknik albo zatrzymujemy się na “małe co nie co” w jakimś miłym i przytulnym miejscu.
Jedną z naszych ulubionych rowerowych dróg (nie tylko naszych, latem i przy ładnej pogodzie ciągną tędy tłumy rowerzystów, kilka razy zdarzyło mi się stać w rowerowym korku!) jest oczywiście trasa wzdłuż rzeki w stronę Tyńca i z powrotem, obok toru kajakowego. Dzięki kładce dla rowerzystów przy autostradzie i przejazdowi przez Most Zwierzyniecki, z którego przy dobrej widoczności da się dostrzec Babią Górę, można zrobić przyjemne, dwugodzinne kółeczko “wokół Wisły”.

Niedawno przy owej trasie powstało właśnie “jakieś miłe i przytulne miejsce” w sam raz na postój, co sugeruje już nazwa: Przystanek Kolna. Byliśmy tam w letni, upalny wieczór na zimnym piwie, lemoniadzie i lodach, ale  wybierzemy się równie chętnie na ciepłą herbatę i ciacho, jeśli w dniu naszej późnojesiennej przejażdżki wciąż będzie otwarte. Zostawiam Was z kilkoma widoczkami, z telefonu, na szybko (i bez zatrzymywania się by je zrobić znajdowałam się daleko, daleko w tyle...). Właśnie za te urokliwe obrazki, jakie co rusz pojawiają się to z jednej to z drugiej strony wału przeciwpowodziowego, po którym pędzimy z szumem wiatru w uszach, wśród chrzęstu przerzutek, lubię te trasę najbardziej...
































poniedziałek, 22 października 2018

Z wizytą na Tytaniku


Nie mogliśmy przegapić tej wystawy. Nie jestem fanką filmu Jamesa Camerona i nie uważam, że jest to “najpiękniejszy film o miłości”, wręcz przeciwnie, mimo iż z kolei uważam Kate Winslet i Leonardo di Caprio za wspaniałych aktorów, akurat w tym filmie wątek miłosny absolutnie mnie do filmu zniechęcił. Jako rodzina Marynarza, mamy jednak do wszystkiego co z morzem związane, co zrozumiałe, stosunek szczególny, baaardzo sentymentalny. Co by nie mówić historia najsłynniejszego w dziejach transatlantyku chwyta za serce i wyobraźnię i miałam ochotę, korzystając z tej niezwykłej okazji na własnej skórze poczuć atmosferę tego niezwykłego statku. Słyszeliśmy zdania różne na temat samej wystawy, przeważały jednak nieprzychylne. Największe obiekcje dotyczyły ceny biletów. Też uważam, że to trochę droga zabawa, ale z drugiej strony na mnie robi wrażenie fakt, że patrzę na przedmiot, który na dnie morza przeleżał ładnych kilkadziesiąt lat, będąc wcześniej wyposażeniem luksusowego, wypasionego hotelu na wodzie. Myślę, że charakter wystawy doskonale przedstawiony został na tym blogu. Niestety potwierdzam, że to nie jest wystawa dla przedszkolaków: Elio wynudził się straszliwie, co nam utrudniało jej odbiór w takim stopniu w jakim byśmy chcieli. Trochę starsze dziecko można już śmiało zabrać, tym bardziej, że jest zrobiona w taki sposób by zainteresować również młodszych odwiedzających, warunek: umiejętność samodzielnego czytania. Nam osobiście bardzo się podobało. Doskonale oddana atmosfera pomieszczeń (zwłaszcza w maszynowni poczułam się “jak w domu”), poczucie grozy i skali tragedii jaka rozegrała się w momencie zderzenia z górą lodową w pomieszczeniach poświęconych samej katastrofie (dla przedszkolaków, które szczęśliwie nie rozumieją powagi sytuacji, ale skoro się przypadkiem jednak pofatygowały -  góra lodowa do pomacania) i najbardziej, jak dla mnie, niesamowita sala w której możemy dowiedzieć się co stało się z wrakiem statku i jak przebiegały ekspedycje badawcze po jego odkryciu w 1985 r. , na głębokości 3802 m. Wahałam się, czy przyjąć kartę pokładowa, bo z początku pomysł ten wydal mi się dość ponury, żeby nie powiedzieć makabryczny, ale ostatecznie uznałam, że to jeszcze bardziej pozwala wczuć się w klimat tamtych czasów: wyobrażanie sobie kim była “twoja” postać, w jakim celu podróżowała, jak mogła się  zachowywać i czuć na statku. W jednej z ostatnich sal można sprawdzić na liście pasażerów czy osoba ta została szczęśliwie uratowana i przeżyła katastrofę.
Od krakowskiej wystawy minęło już sporo czasu i niestety nie można jej już obejrzeć. Kto wie, może  ten słynny, działający na wyobraźnie i wieczny dzięki popkulturze niesamowity transatlantyk zawita jeszcze do jakiegoś portu i będziecie mogli sami sprawdzić, jakie na Was zrobi wrażenie.

































Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...