Zanim pojechaliśmy na spotkanie twarzą w twarz z leniwcami, zjedliśmy leniwe śniadanie w Czerwonych Kolibrach. Można je zamówić za dodatkową opłatą w dwóch wersjach: tradycyjnej lub francuskiej. Opcja francuska zawiera prawdziwe francuskie pieczywo z pobliskiej francuskiej piekarni, która znajduje się gdzieś po sąsiedzku. Z pewnością każdy zgadnie na jaką wersję skusiły się dzieciaki, tym bardziej że w zestaw pieczywa wchodziły też ciasta. Ja i Tata pozostaliśmy przy tradycyjnym kostarykańskim “kogucie” i kilku dolewkach kawy, pijąc ją gawędziliśmy z krzątającym się pomiędzy otwartą kuchnią a basenem Matheo, który żyje tu ze swoją rodziną jak w małym raju. Wyobraziłam sobie jakby to było, mieszkać tak i pracować, jak już dzieci się usamodzielnią - bo takiej rewolucji że przenieślibyśmy się w egzotyczne miejsce tu i teraz, z całą naszą codziennością (choć i tak odmiennną od codzienności typowej polskiej rodziny), szkołą i całą resztą bym nie chciała, no chyba że do Singapuru - i myślę że to ciekawy pomysł na przyszłość, bardzo do rozważenia…
Matheo zniechęcał nas do wizyty w Sloth Sanctuary of Costa Rica, uważał że jest to typowo turystyczne miejsce i nie jest warte ceny. Polecał zamiast tego Jaguar Rescue Center, w którym ratuje się różne ranne lub inaczej pokrzywdzone przez los zwierzęta, nie tylko leniwce. Również opinie na Google Maps wskazywały że to lepszy wybór. Te o schronisku dla leniwców, były naprawdę i wyłącznie bardzo skrajne. W takich przypadkach wolimy sami przekonać się, jak jest naprawdę i wyrobić sobie własną. Może tym razem skorzystalibyśmy z tej dodatkowej rady osoby która mieszka tu, ma doświadczenie i wygląda na taką co wie co mówi, ale jak już wspominałam w poprzednim poście, bardzo zależało mi żeby odwiedzić Santuario de Perezosos de Costa Rica, więc choć zawahałam się przez chwilę, zostało postanowione i koniec. Mieliśmy nadzieję, że zdążymy zobaczyć oba przybytki, ale u leniwców zabawiliśmy zbyt długo, a oba miejsca dzieliło ponad pół godziny drogi samochodem. Biorąc pod uwagę owe skrajne opinie, nie ma chyba sensu pisać że polecamy, bo najwyraźniej to bardzo indywidualne, zależne od oczekiwań które zostały spełnione lub nie. Ja sama nie wiedziałam czego się spodziewać i choć może w głębi serca liczyłam na bardziej bezpośredni (i dotykowy) kontakt ze zwierzętami, szybko zrozumiałam jak bardzo było to egoistyczne z mojej strony. To nie są pluszowe maskotki. Owszem, widok leniwców w klatkach nie jest miły, ale wydaje mi się że są tam one dobrze zaopiekowane i nie ulega wątpliwości, że te konkretne osobniki na wolności by nie przetrwały. Większość z nich została znaleziona z jakąś niepełnosprawnością (są na przykład niewidome lub częściowo sparaliżowane), niektóre jako maluchy, które nie poradziły by sobie na wolności - matka zajmuje się młodym (najczęściej jest to jedno, rzadziej dwoje) do ukończenia przez nie roku i przez ten czas uczy go wszystkiego co jest niezbędne do przeżycia - bo z jakiegoś powodu straciły opiekunkę zbyt wcześnie. Zostaliśmy oprowadzeni przez sympatycznego młodego człowieka, studenta, który przedstawił nam wszystkich kudłatych dwu i trójpalczastych mieszkańców z imienia, opowiedział ich historię oraz podzielił się całą swoją obszerną wiedzą o leniwcach, z której wynikało, że są jeszcze bardziej fascynujące, niż myślałam! Spróbujcie przetrwać w dżungli, w której wszystko co żyje usiłuje na was zapolować przez 40 lat, bo tyle są w stanie dożyć na wolności! Imponujące, prawda? Wszystko co dotyczy ich wyglądu i stylu życia to genialna strategia przetrwania. A przy tym są tak pocieszne i urocze!
To była jedyna okazja kiedy widzieliśmy je z tak bliska, ale wielokrotnie udało nam się wypatrzyć je na drzewie w Refugio Nacional de Vida Silvestre Gandoca-Manzanillo, gdzie pojechaliśmy na spacer po południu. Tam było najwięcej (z miejsc w których byliśmy), ale można je spotkać praktycznie wszędzie, widzieliśmy na instagramowych filmikach, że są częstymi gośćmi również w ogrodzie El Colibri Rojo. Łatwo poznać, że na drzewie przesiadują leniwce, bo zazwyczaj ktoś już im się przygląda stojąc z zadartą głową. Ja byłam tak podekscytowana, że nie dało się nie zauważyć, że je wypatrzyłam a tym bardziej nie usłyszeć. Prościej jest dostrzec małpy, bo występują powszechniej, zwykle w sporych rodzinnych grupach i robią dużo hałasu. Leniwce to samotniki, jeśli jest ich więcej to dlatego że “wiszą” na sąsiadujących drzewach, i jest to czasownik najtrafniej oddający sposób w jaki spędzaj czas, wyglądając jak ogromny kudłaty orzech kokosowy, i gdyby nie lornetka pewnie nie zorientowalibyśmy się na co patrzymy. Małpy które możemy obserwować to wyjce, ich efektowne, niezbyt miłe dla ucha odgłosy, najlepiej słychać około 5 nad ranem (czy się tego chce czy nie). Kolejne stworzenia wywołujące w nas skrajną euforię to tukany, na Karaibach zauważyliśmy zaledwie dwa, ale było to wspaniałe doświadczenie. Dzięki temu od razu mogliśmy je rozpoznać po odgłosach, kiedy o poranku zleciały się w La Fortuna. Ten gęsty, lekko zamglony las wydaje się opustoszały na pierwszy rzut oka, ciężko zauważyć jakiś ruch, światło jest przygaszone więc i kolory także. Cała przestrzeń jest zdominowana przez zieleń roślin, czuć jednak że życie tu aż wibruje, nawet jeśli nie ma się świadomości jego bogactwa (w Kostaryce żyje 4% wszystkich szacowanych gatunków jakie istnieją na Ziemi, jest to jeden z najbardziej zróżnicowanych biologicznie krajów na świecie). Czy teraz rozumiecie dlaczego chciałam tu przyjechać? Samo obcowanie z roślinami było cudownym przeżyciem, ale mnóstwo frajdy sprawiał nam też każdy gatunek fauny jaki napotkaliśmy, nawet jeśli tylko w postaci jednego osobnika, jak cudowny Morpho charakterystyczny duży niebieski (tak naprawdę to on nie jest niebieski tylko tak odbija światło) motyl, także symbol Kostaryki. Z ogromną fascynacją obserwowaliśmy (tym razem na żywo, nie w terrarium!) mrówki grzybiarki oraz zabawne kraby, które na plaży chowały się w piasku, wykopując w nim dołki, po to by za chwilę się wychylić i schować ponownie, jeśli podeszliśmy zbyt blisko.
Bardzo przydały się nam solidne górskie buty, bo na ścieżce było sporo gęstego, śliskiego błota a teren nierówny. Przy wejściu musieliśmy wpisać się do specjalnej księgi - zeszytu, jak w schronisku górskim. Szlak kończy się na plaży Punta Mona i nie zaleca się zbaczania z niego, bo może to oznaczać pozostanie w dżungli już na zawsze. Turyści wpuszczani są do godziny 15:00, przed zmierzchem strażnicy parku robią obchód i zgarniają ostatnich zabłąkanych turystów.
Pośród dzikiej przyrody, wśród pięknych krajobrazów i szumu oceanu było wspaniale, dużo lepiej niż na popularnych pięknych lecz pełnych ludzi plażach które mijaliśmy po drodze: Playa Manzanillo, Playa Punta Uva czy Playa Puerto Viejo. Mimo wszystko muszę przyznać, że te nadmorskie miasteczka też mają swój klimat. Słońce, dobra zabawa, rytmy reggae, nie ma opcji żeby ta pozytywna atmosfera nam się nie udzieliła. Niestety nasza dobra passa skończyła się wieczorem, kiedy okazało się, że Tata ma gorączkę.
Rano pada deszcz. Opuszczając Cahuita zajeżdżamy nad ocean (tudzież Morze Karaibskie), by się pożegnać. Nie na zwykłą plażę, na jakiej byliśmy dzień wcześniej. To raczej kamienny taras z widokiem, wokół niego rosną niesamowite drzewa. Ich konary są powykręcane i ułożone w taki sposób że do złudzenia przypominają humanoidalne postacie, toż to prawdziwe karaibskie enty!
Czy czuliśmy się bezpiecznie w Kostaryce? Absolutnie tak! Jedyne czego się obawiałam to węże i trzęsienia ziemi, ale nie traktowałam tego jako stałe i nieustanne zagrożenie. Jeśli chodzi o “czynnik ludzki”, wiadomo że nie należy obnosić się z gotówką i zostawiać cennych rzeczy w samochodzie, zwłaszcza jak się jest turystą. Kieszonkowcy i naciągacze są wszędzie. W porównaniu do innych krajów latynoskich, gdzie przestępczość jest znacznie bardziej powszechna i rządzą kartele narkotykowe, zdecydowanie nie ma się czego obawiać. Jedyne miejsce, które zalecono nam omijać to słynny port Puerto Limon, tam bowiem biznes się kręci i można trafić na nieodpowiednich ludzi w nieodpowiednich miejscach o nieodpowiednich porach. My kłopotów nie szukamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz