poniedziałek, 22 października 2018

Z wizytą na Tytaniku


Nie mogliśmy przegapić tej wystawy. Nie jestem fanką filmu Jamesa Camerona i nie uważam, że jest to “najpiękniejszy film o miłości”, wręcz przeciwnie, mimo iż z kolei uważam Kate Winslet i Leonardo di Caprio za wspaniałych aktorów, akurat w tym filmie wątek miłosny absolutnie mnie do filmu zniechęcił. Jako rodzina Marynarza, mamy jednak do wszystkiego co z morzem związane, co zrozumiałe, stosunek szczególny, baaardzo sentymentalny. Co by nie mówić historia najsłynniejszego w dziejach transatlantyku chwyta za serce i wyobraźnię i miałam ochotę, korzystając z tej niezwykłej okazji na własnej skórze poczuć atmosferę tego niezwykłego statku. Słyszeliśmy zdania różne na temat samej wystawy, przeważały jednak nieprzychylne. Największe obiekcje dotyczyły ceny biletów. Też uważam, że to trochę droga zabawa, ale z drugiej strony na mnie robi wrażenie fakt, że patrzę na przedmiot, który na dnie morza przeleżał ładnych kilkadziesiąt lat, będąc wcześniej wyposażeniem luksusowego, wypasionego hotelu na wodzie. Myślę, że charakter wystawy doskonale przedstawiony został na tym blogu. Niestety potwierdzam, że to nie jest wystawa dla przedszkolaków: Elio wynudził się straszliwie, co nam utrudniało jej odbiór w takim stopniu w jakim byśmy chcieli. Trochę starsze dziecko można już śmiało zabrać, tym bardziej, że jest zrobiona w taki sposób by zainteresować również młodszych odwiedzających, warunek: umiejętność samodzielnego czytania. Nam osobiście bardzo się podobało. Doskonale oddana atmosfera pomieszczeń (zwłaszcza w maszynowni poczułam się “jak w domu”), poczucie grozy i skali tragedii jaka rozegrała się w momencie zderzenia z górą lodową w pomieszczeniach poświęconych samej katastrofie (dla przedszkolaków, które szczęśliwie nie rozumieją powagi sytuacji, ale skoro się przypadkiem jednak pofatygowały -  góra lodowa do pomacania) i najbardziej, jak dla mnie, niesamowita sala w której możemy dowiedzieć się co stało się z wrakiem statku i jak przebiegały ekspedycje badawcze po jego odkryciu w 1985 r. , na głębokości 3802 m. Wahałam się, czy przyjąć kartę pokładowa, bo z początku pomysł ten wydal mi się dość ponury, żeby nie powiedzieć makabryczny, ale ostatecznie uznałam, że to jeszcze bardziej pozwala wczuć się w klimat tamtych czasów: wyobrażanie sobie kim była “twoja” postać, w jakim celu podróżowała, jak mogła się  zachowywać i czuć na statku. W jednej z ostatnich sal można sprawdzić na liście pasażerów czy osoba ta została szczęśliwie uratowana i przeżyła katastrofę.
Od krakowskiej wystawy minęło już sporo czasu i niestety nie można jej już obejrzeć. Kto wie, może  ten słynny, działający na wyobraźnie i wieczny dzięki popkulturze niesamowity transatlantyk zawita jeszcze do jakiegoś portu i będziecie mogli sami sprawdzić, jakie na Was zrobi wrażenie.

































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...