niedziela, 1 grudnia 2019

Pierwsza i niestety ostatnia grudniowa niedziela na morzu

Życie marynarza w dzisiejszych czasach, mimo szybkich statków i krótkich "przelotów" nawet na najdłuższych trasach, toczy się praktycznie wyłącznie na pokładzie. Egzotyczne porty, dalekie kraje, portowe tawerny… Podróżniczy romantyzm, który pchał marzycieli-obieżyświatów do tego zawodu to zamierzchła przeszłość, a może nawet tylko literacka fikcja. Dziś czas to pieniądz a w tym zawodzie dosłowność tego powiedzenia aż bije po oczach. Bije widokiem tysięcy (dosłownie, to nie metafora!) kolorowych, blaszanych kontenerów. Więc jeśli wydaje się Wam jak to wspaniale i ciekawie jest odwiedzać te wszystkie porty, zwiedzać słynne miasta i oglądać sławne zabytki, kosztując po drodze oryginalne, lokalne potrawy, to muszę Was rozczarować. Port za portem, kolejki agentów, plannerów i  innych petentów i, jak to zwykle bywa w świecie, w którym komputery miały ułatwić ludziom prace a dostęp do internetu to już w ogóle praca sama się wykonująca: niekończąca się fala nieustannie napływających mejli. Spanie po kilka godzin  na dobę sprawia, że snujący się po pokładzie marynarz, nafaszerowany kofeiną (kilkunastoma kubkami kawy, tak, mocnej kawy, nie żadnego tam rumu czy innej gorzały) nawet jeśli trafi mu się wystarczająco długi postój w porcie by wyskoczyć na miasto, marzy tylko o jednym. I nie jest to bynajmniej wielogodzinne włóczenie się po krętych uliczkach śladami ulubionego artysty, myszkowanie w antycznych ruinach tudzież  jakikolwiek inny sightseeing.
Załóżmy jednak, że marynarz ma czas i ochotę sobie pozwiedzać (albo rodzina będąca akurat z wizytą się uparła). Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się prosta, nie wystarczy jednak zejść po trapie i udać się na przechadzkę. Najpierw trzeba wydostać się z portu. I nie jest tak, że używając sprytu i zwinności przemkniesz pomiędzy maszynami jak z “Wojny światów”, unikając w ten sposób rozjechania przez gantrę czy innego mechanicznego potwora. Gdyż jest to zabronione! Surowo. Musisz wezwać portowego busa i poczekać ( -30 minut) aż przyjedzie i przewiezie cię przez ten niebezpieczny labirynt pojazdów portowych i kontenerów - tych na i nad ziemią  ( -20 minut), przejść kontrolę przy bramie portowej ( -5 do 10 minut) i zadzwonić po taksówkę. Znalezienie taksówki - 30 minut? Zanim dojedzie do portu, który zwykle znajduje się na obrzeżach miasta  lub poza nim (czyt. na totalnym zadupiu), zakładając, że kierowca zna angielski i/lub drogę -30 minut w innym przypadku od -30 minut do nieskończoności… Dotarcie taksówką, w zależności od wielkości miasta i tendencji do tworzenia się w nim korków, kolejne -30 minut do godziny… Więc jak już się uda dotrzeć do celu, ledwo zdążycie wgryźć się w świeżutko zakupionego churrosa a już trzeba wracać. O ile kapitan nie wezwie was z powodów nagłych znacznie wcześniej… 

Smutną egzystencję ludzi morza mogą nieco umilić posiłki w statkowej mesie, o czym już przed laty pisałam nieco w relacji z Canberra Express. Na przykład dziś, w niedzielę w sam raz średnio wysmażony befsztyk wołowy, na deser lody. Ba, imponujący deser lodowy z górą bitej śmietany i ciasteczkami oreo. Wczoraj skusiłam się na danie dla załogi filipińskiej. Niestety to jednak inny wymiar wizualno-smakowy i zdecydowanie pozostanę przy kuchni europejskiej…

Po wyjątkowo obfitym dziś lunchu, zamiast znów kolorować (nasze kredki są już hmh.. dość zużyte) pokręciliśmy się trochę z Elio po statku, zwiedzając zakamarki, w których wcześniej nie byliśmy. Jeśli jesteście ciekawi, poniżej kilka zdjęć między innymi z siłowni, basenu, pralni oficerskiej czy magazynu z jedzeniem. Tak tak, Święta coraz bliżej.

I nasz wyjazd. Dziś pod osłoną wieczoru, wśród migotających światełek przypłynęliśmy do Fos, największego port we Francji, leżącego w pobliżu Marsylii. To ostatni port przed Genuą.















































sobota, 30 listopada 2019

Andrzejki w Barcelonie

Barcelona, Barcelona. To miasto bez najmniejszych wątpliwości coś w sobie ma. I nie chodzi tu tylko o dotknięcie szalonego (wspaniałego!) palca Antonio Gaudí’ego, choć to dzięki niemu już na pierwszy rzut oka odróżnia się od innych bogatych w zabytki i wspaniałe budynki światowych metropolii. Dziwaczne, niesamowite, bajeczne. Uwielbiam mozaikę, w każdym wydaniu. Natomiast fantazyjne układanki w połączeniu z wizją jedynego w swoim rodzaju architekta... Wyobrażacie sobie jakby to było cudownie gdyby cała Barcelona tak wyglądała? Gdyby wszystkie miasta tak wyglądały?? Każdy ze słynnych domów jest po prostu nieziemski. I totalnie odwraca uwagę od innych, sąsiednich budynków, imponujących, pełnych kunsztownych zdobień lecz zaprojektowanych w tradycyjnym stylu. Miliony razy widziałam fragmenty miasta na fotografiach, o filmie Woody’ego Allena, który ostatnimi czasy rozsławił Barcelonę jeszcze bardziej niż hiszpańscy twórcy, już nie wspominam. Wiedziałam wiec, że tym razem spacer spodoba się również dzieciom. Dlatego zamiast na odrobinę “nudna” Ramblę, zabraliśmy Chłopców do Parku Güell. Przy okazji nie ma chyba lepszego miejsca by podziwiać jej panoramę. Nawet dźwigi przy Sagrada Famillia (oczywiście kolejne dzieło twórcy o nieograniczonej wyobraźni) nie psują widoku na miasto i morze.
Barcelonę mamy w planach od dawna, kilka lat temu mieliśmy spędzić lato w Hiszpanii, włócząc się z północy aż po dawne ziemie Maurów, w stolicy Katalonii bawiąc dni kilka. Pobazgrałam już nawet i poobklejałam zakładkami stosowne strony “przyjaciela Pascala”. Nie pierwszy i nieostatni był to plan wakacyjny pokrzyżowany przez niespodziewane rejsy i skrócone pobyty Taty w domu. Wrócimy, bo to miasto magiczne jest.

Z parku spacer ciemniejącymi uliczkami. Zbliżające się święta Bożego Narodzenia coraz bardziej oczywiste, choć w ciągu dnia słońce grzało jak w lecie i gdyby nie chłodny wiatr nawet swetry nie byłyby konieczne przy prawie 18 stopniach na termometrze. Idziemy w stronę Casa Milà i Casa Battló, chyba najwspanialszych arcydzieł Gaudí’ego. Tak naprawdę jednak przemierzamy barcelońskie uliczki w poszukiwaniu churros, hiszpańskich słodkości, znanych nam ze słyszenia. Znajdujemy właściwe miejsce. Są niemożliwie tłuste i niewyobrażalnie przepyszne!














































































Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...