Obiad w Zadarze
Nasz tegoroczny plan wakacyjny zakładał totalne leniuchowanie (no.. kto odpoczywał ten odpoczywał, inni biegali po kempingu a to z nocnikiem a to do kolejki z brudnymi talerzami do umycia...) i specjalnie wybraliśmy miejsce, które nas nie będzie jakoś specjalnie kusiło zwiedzaniem okolicy. Jednakże mała wycieczka jeszcze nikomu nie zaszkodziła, zatem zrobiliśmy sobie dwie.
Przed wyjazdem do Chorwacji zawarłam z Mateo taka umowę, że jeśli obejrzymy razem w spokoju kościół św. Donata, po powrocie kupię mu tyle donatów ile jest w stanie zjeść na raz.
Św. Donat nie miał zapewne nic wspólnego z cukiernictwem (z takim imieniem śmiało mógł zostać patronem cukierników), był natomiast biskupem Zadaru. Świątynia została wzniesiona w IX w. na ruinach dawanego rzymskiego forum. Do jej budowy użyto zresztą fragmentów rzymskiej konstrukcji. Imponuje wielkością - to największy budynek z tego okresu w Chorwacji. I ma kształt, co tu dużo mówić: ulubionego paczka z dziurka Mateo*. (W sensie okrągły w razie gdyby Was wyobraźnia zbyt poniosła...) Od dawna nie pełni funkcji sakralnej. Wcześniej w jej murach mieściło się Muzeum Archeologiczne. Obecnie, ze względu na doskonała akustykę, odbywają się tam często koncerty muzyki poważnej.
Kolejnym obiektem religijnym i drugim zabytkiem jaki zamierzałam zobaczyć, korzystając z pobytu w Zadarze jest kościół św. Szymona, gdzie główny cel zwiedzania stanowi sarkofag św. Szymona. Niestety nie udało nam się wejść do środka, wszystkie drzwi okazały się być zamknięte. Obeszliśmy budynek conajmniej trzy razy. Żadnego z moich współtowarzyszy to, bynajmniej nie zmartwiło. Mateo wolałby zobaczyć tymczasową wystawę “Najgroźniejsze węże świata”. Tata i Elio lody. Zgodni byliśmy tylko co do tego, że chcemy zjeść coś pysznego na obiad, choć i tu wystąpiły pewne niezgodności w kwestii tego na co kto ma ochotę (Pierogowy Mateo oszalał tego lata na punkcie pizzy. Bez sera oczywiście). Zdecydowane zostało, że zjemy w restauracji poleconej przez naszych wrocławskich znajomych, którzy spędzali w Zadarze wakacje. Rekomendacja okazała się słuszna. Zjedliśmy obiad przy stoliku na zewnątrz, w cieniu ogromnego platana i przy dźwiękach dzwonu z dzwonnicy przy kościele św. Szymona, tuż przy Placu Pięciu Studni.
Kolejny raz przekonałam się, że Zadar to sympatyczne miasto Może nie tak spektakularnie piękne jak inne zabytkowe miasta w Chorwacji, ale właśnie dzięki temu mniej zatłoczone i przytulne.
Tym razem na teren starówki dostaliśmy się przez Nową Bramę (poprzednio Bramę Lądową). Wracaliśmy tą samą drogą, by wstąpić jeszcze na Targ “najbardziej malowniczy w Dalmacji”. Zbliżał się wieczór, a jak wiadomo targi najlepiej odwiedza się rano, im wcześniej tym lepiej, czyli wtedy kiedy normalni ludzie normalnie jeszcze śpią… Na jednym z kilku czynnych stoisk kupiliśmy jeżyny a w kiosku obok pocztówki, które, podobnie jak z sąsiedniego Ninu dwa lata wcześniej zapomnieliśmy wysłać.
Za bramą czekała nas widok, który sprawił, że Zadar i cała Chorwacja wydała nam się jeszcze bardziej swojska, sympatyczna i pełna szczerych, bezpośrednich emocji, choć było to nieco kłopotliwe. Tłumy, nieprzebrane tłumy ludzi ciągnące w jedno miejsce. Prawie żadnych turystów, sami Chorwaci, głównie Zadarczycy. Cel? Zobaczyć drużynę reprezentacji odwiedzającą po mistrzostwach miasta, z których pochodzą jej członkowie. W ostatniej chwili dotarliśmy na przepełniony już parking (5 min od centrum) i uciekliśmy z miasta zanim droga wjazdowo-wyjazdowa totalnie się zakorkowała.
Nie-księżycowa wyspa
Następną wycieczkę odbyliśmy niemal w całości autem. Wysiedliśmy tylko po to by zrobić parę fotek, zjeść obiad w przydrożnej restauracji, spędzić chwilę na pokładzie promu i kupić słynny ser. Tak. Wyspa Pag. Czytaliśmy i słyszeliśmy jaka to ona niesamowita. O kamieniach, skałach i pustkowiu. Że jest jak z kosmosu, jak na Księżycu jakimś. Tak też widzieliśmy ją z naszej plaży: piękna w swej surowości, dostojna, wysmagana wiatrem skała. Jakież wiec było nasze zdziwienie, gdy przed naszymi zaskoczonymi oczami przesuwał się obraz pobocza porośniętego… szuwarami. Do tego kilka barwnych miasteczek i trochę skąpej ale jednak śródziemnomorskiej roślinności niemal wszędzie. Spodziewaliśmy się czegoś bardziej w klimacie krajobrazu z koła podbiegunowego tyle że w cieplejszej odsłonie. Nie dojechaliśmy do Novalja, na prom wsiedliśmy w Pag, może pod koniec drogi znaleźlibyśmy obraz potwierdzający nasze wyobrażenia o wyspie. Jednak takie spojrzenie - na jej podwójne oblicze bardzo nam się podoba. I patrząc na nią popijając kawę przed namiotem lub podczas kąpieli w morzu płynąc w stronę Pag, uśmiechamy się pod nosem, wiedząc już jak wygląda “ciemna” jej strona, wcale nie taka księżycowa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz