Nie spodziewałam się, że kolejny post pojawi się z takim opóźnieniem… Zabrałam się za niego dość szybko, ale w między czasie pojawiły się sprawy w rodzaju lekcji on-line (rodziny składające się z przynajmniej jednego członka w wieku wczesnoszkolnym wiedzą co mam na myśli…) oraz inne komplikacje. Nas także, podobnie jak resztę kraju ogarnęła “pieczenioza” połączona z polowaniem na drożdże w okolicznych sklepach tudzież hodowla własnych, dzikich… i tak o to z marca zrobił się lipiec, a z wiosny lato. Tacie udało się ponownie wypłynąć na morze, co z kolei wpłynęło na jeszcze większe ograniczenia jeśli chodzi o czas na realizowanie się poprzez internetowe wynurzenia z naszych rodzinnych wypraw podróżniczo-światoznawczych. Postaram się jednak dokończyć relacje z ferii na Sycylii, wrzucić coś o tym jak radziliśmy sobie z “uziemieniem w domu” w czasie "kwarantanny", a może trochę powspominać, bowiem tegoroczne wakacje spędzamy w domu i to nawet nie jest “summer in the city”, bo nie oddalamy się zanadto od własnego podwórka, choć na nudę ani nadmiar czasu wciąż nie narzekamy. Wróćmy jednak do Sycylii.
Zatem na koniec, mogłabym napisać na deser, ale będą też dania główne, kilka słów o tym co jedliśmy podczas naszej sycylijskiej wyprawy... Będzie trochę porn food, więc choć zdjęciom daleko do tych z Weranda Country, jeśli jesteście akurat trochę głodni to ostrzegam, że czytacie i oglądacie na własną odpowiedzialność!
Zacznę od mojego faworyta. Wprawdzie trudno go wskazać jednoznacznie, bo mam tu kilka swoich ulubionych smaków, tym bardziej że kuchnia włoska należy do moich ulubionych a sycylijska to jakby “wisienka na torcie” kuchni włoskiej. Zresztą to nie tylko moja opinia, w “Sekretach kuchni włoskiej” Elena Kostiouchovitch pisze, że “już w czasach antycznych Sycylia uważana była za ojczyznę gastronomii”. Wygrywa element zaskoczenia, bo takiej przekąski wcześniej nie jadłam i nie mam do czego porównać. Poza tym to doskonałe danie na “mały głód”, kiedy chcecie zjeść coś sycącego ale konkretny, główny posiłek jeszcze przed Wami i trzeba zostawić na niego miejsce. Skojarzenia mam dwa: w podobny sposób objadałam się smażonymi pierożkami sprzedawanymi na ulicach Moskwy, ale to coś zupełnie innego, smażenie w głębokim tłuszczu to jedyny punk wspólny. Druga myśl to nasz polski gołąbek pozbawiony kapusty, za to w chrupiącej panierce. Ale to też nie do końca to. Panie i panowie: arancino.
Arancino to kulka lub stożek zrobiona z ryżu, opanierowana i usmażona, ale nie tylko. W środku kryje smakowite wnętrze, farszyk, najczęściej z sosu pomidorowego z mięsem i groszkiem lub sera i szpinaku. Wszystko to razem stanowi doskonałe w swej prostocie (chociaż ja bym na coś takiego nie wpadła!) połączenie. Na sama myśl o tej pomarańczowej kulce cieknie mi ślinka!
Na drugim miejscu powinnam napisać o cytrusach. Sycylia to wyspa cytrusów. Są wszędzie: od ciągnących się w nieskończoność sadów przy drogach i autostradach po samotne drzewka w prywatnych ogrodach, centrach miast lub przy opuszczonych budynkach. W rodzajach i odmianach o jakich nam się nie śniło. Ponoć swój niepowtarzalny aromat zawdzięczają szczególnym właściwościom żyznej wulkanicznej ziemii. Ponieważ jednak nie wystarczyło nam czasu (ani sił) na buszowanie po targowiskach, a tym samym nie udało popróbować (z wyjątkiem cytrona, citrus medica i oczywiście którejś z “trzech krwistych sióstr” czyli czerwonych pomarańczy), no i nie potrafię tak pięknie o nich napisać (o cudownych fotografiach nie wspominam), jak pani Kinga Błaszczyk-Wójcicka, dlatego odsyłam Was do Green Morning.
À propos zieleni, następne w kolejności jest “zielone złoto Etny”: sprowadzone na wyspę przez Arabów w XVIII wieku, najsłynniejsze na świecie pistacje, rosną na skałach z lawy u stóp wulkanu w miejscowości Bronte. Owocują co drugi rok. Ich uprawa jest trudna i nie dochodowa. Tylko dzięki wsparciu UE, Ministerstwa Polityki Rolnej i Leśnej oraz lokalnego oddziału ruchu Slow Food nie zniknęły z krajobrazu wyspy. Nie widzieliśmy pistacjowych gajów na własne oczy ale osobiście gdzie tylko się dało próbowałam przepysznych lodów, ciast, ciasteczek, pesto i innych przysmaków z tych smakowitych, pełnych egzotycznego aromatu orzeszków, a do domu przywiozłam ze sobą likier i słynny orzechowy krem.
Cannolo. Nie jest to mój ulubiony deser, co nie przeszkadzało mi zamawiać go często, żeby sprawdzić jak smakuje w różnych miejscach. Najsłynniejsza rurka z kremem na świecie. Najsłynniejsza z najsłynniejszych oczywiście w Barze Vitelli. Artystycznie połamana w Trattoria dei Templi (to ta od przewodnika Michelin). Ze smakowego punktu widzenia to taki nasz faworek tylko grubszy, twardszy i usmażony na specjalnej metalowej rurce na smalcu. Najczęściej wypełniony słodkim kremem na bazie sera ricotty, elegancko prezentuje się ozdobione kandyzowaną wiśnią lub posypką z pokruszonych pistacji.
Pasta alla Norma, czyli makaron z bakłażanem. Jedliśmy rozmaite dania ale to jedno z moich ulubionych dań z makaronem w ogóle, więc i jedno z pierwszych jakie zamówiłam w tutejszej restauracji. Tym bardziej że danie to pochodzi z Katanii. Zwykle przygotowuje je z przepisu nieocenionej pani Marty Dymek i z radością odkryłam, że jej wersja nie różni się od oryginału.
Nieco inaczej sprawa ma się z Caponatą, kolejnym ulubionym daniem (i kolejnym swego czasu odkryciem na stronie Jadłonomii) Potrawka ta na wyspie pojawia się w postaci przystawki i, podobnie jak nasz bigos, każdy kucharz przyrządza ją i podaje zupełnie inaczej.
Jeśli chodzi o przystawki to najbardziej urzekły mnie panierowane i smażone w głębokim tłuszczu liście szałwi albo kwiaty cukinii.
Jeśli chodzi o przystawki to najbardziej urzekły mnie panierowane i smażone w głębokim tłuszczu liście szałwi albo kwiaty cukinii.
O Cassata siciliana pisałam w poście o Modice, zjedliśmy ją jako tort urodzinowy świętując urodziny Elio. Słynne ciastka "Piersi św. Agaty" to nic innego jak jej miniaturowa wersja. Cassata pochodzi z Palermo, gdzie stworzono to kaloryczne dzieło w XI w., dla upamiętnienia zwycięstwa chrześcijan nad Arabami, którzy na Sycylie przywieźli cukier i cytrusy, i do końca XIX w. udoskonalano przepis. W XVI w. do receptury dołączyły przybyłe wraz z Hiszpanami czekolada i biszkopt. Wymyślono ją jako ciasto wielkanocne, w XIX w. zaczęto ozdabiać kandyzowanymi owocami, moczonymi przez 40 dni (czyli czas trwania Wielkiego Postu) w gęstym syropie. Faktycznie wygląda to efektownie na tle bitej śmietany, którą ciasto jest pokryte, dla nas jest jednak odrobinę za słodkie.
Również w klasztorze i także dzięki arabskim sztuczkom kulinarnym powstał inny słynny deser. Jeszcze bardziej cukrowy i słodki, aż do bólu zębów. Trochę kiczowate ale pełne uroku (nie wiedzieć czemu kojarzą mi się z czasami dzieciństwa, może już coś podobnego kiedyś jadłam?), barokowe frutta di Martorana (po sycylijsku frutta marturana) Zaczęło się od lepionych przez siostry benedyktynki z Martorany figurek aniołków z marcepanu przygotowywanego z naparem z kwiatów pomarańczy, dzięki czemu nabierał odpowiedniej plastyczności. W okresie baroku, którego estetyka opiera się na iluzji, prześcigano się w tworzeniu ze słodkiej masy wymyślnych rzeźb i przedmiotów imitujących rzeczywiste. 20 stycznia, w dniu św. Sebastiana w Palermo odbywa się turniej mistrzów cukierniczych w tej dziedzinie. Marcepanowe owoce zaś niemal wszędzie możecie kupić jako pamiątkę lub upominek z wakacji, także na lotnisku. Miłośnicy marcepanu będą zachwyceni!
Inny deser dla amatorów i twardzieli to granita. Nie dla ludzi o słabych i mało odpornych na niskie temperatury gardłach (czyli ja). To deser dla tych dla których nawet “prosto z lodówki” jest za ciepłe (czyli reszta naszej ekipy). Granita od sorbetu różni się tym, że zrobiona jest z wyczuwalnych kawałków lodu, której to ziarnistej strukturze zawdzięcza swoją nazwę (granire to po włosku “formować ziarna”). Czasem serwuje się ją ze słodką bułką lub z bitą śmietaną. Jak w przypadku większości deserów, tak i ten związany jest z przybyciem na wyspę Arabów.
Chociaż kwestia sycylijskiego pochodzenia lodów jest dyskusyjna z powodu innej, konkurencyjnej teorii (Paryż i Katarzyna Medycejska), bez wątpienia sycylijskie sorbetto (od arabskiego słowa shar’bet) jest ich prototypem. Do jego przygotowania używano śniegu z Etny. Dziś deser produkuje się dzięki specjalnej technologii, która utrzymuje lodowaty napój w półpłynnej kremowej konsystencji.
O sycylijskiej czekoladzie pisałam już w tym poście. Wspominałam tam o ciasteczkach Mpanathigghi. Moim zdaniem są pyszne i smakowo w niczym nie przypominają mięsa: ot kruche ciasteczko z murzynkopodobnym czekoladowym ciastem w środku.
Pisząc o deserach nie mogę nie wspomnieć o kandyzowanej skórce pomarańczowej (lub z innych cytrusów, na przykład gruboskórny cytron), której aromat jest wszechobecny jeśli chodzi o sycylijskie słodycze.
Drugie najsłynniejsze danie z makaronem które próbowaliśmy to pasta con le sarde, makaron z dzikim fenkułem, sardelami, piniolami, rodzynkami, szafranem i bułką tartą. Jest kojarzone z drugą stroną wyspy, z Palermo. Jako psychofanka bakłażana pozostanę jednak przy pasta alla Norma, zgodna w stu procentach z pisarzem Nino Martoglio, który spróbowawszy sosu wykrzyknął ponoć “to jest Norma!” nawiazując do opery urodzonego w Katanii Vincenzo Bellini o tym właśnie tytule i podkreślając tym doskonały smak dania, i stąd właśnie jego nazwa.
Z czym jeszcze mi się kojarzy nasz pobyt na Sycylii? Z karczochami. To intrygujące, mało popularne w Polsce warzywo zwraca uwagę swoim przypominającym kwiat wyglądem, a że sezon na karczochy był w pełni to i wszędzie ich było pełno i jakoś tak się rzucały w oczy.
No i chinotto, moje odkrycie. Sycylijska wersja czeskiej kofoli. Uzależniający za sprawą swojego smaku napój na bazie gorzkiej pomarańczy. Mój ulubiony w butelce w wersji retro.
O najlepszą pasta alla pomodoro oraz pizzę pytajcie Chłopców, którzy w czasie ferii żywili się głównie mąką i pomidorami. Ja jestem raczej z frakcji pasta niż pizza ale z przyjemnością spróbowałam tej klasycznej włoskiej potrawy na słodko, najsmaczniejsza moim zdaniem to bez wątpienia z orzeszkami pistacjowymi.
To oczywiście zaledwie niewielki ułamek odkryć kulinarnych jakie można dokonać na Sycylii. Wybrałam smaki które najbardziej zapadły nam w pamięć lub skradły kubeczki smakowe. Cieszę się na myśl o powrocie, który kiedyś, i to nie raz, z pewnością nastąpi, tylko nie wiem czy bardziej z tego ile tam jeszcze mamy do zobaczenia czy do zjedzenia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz