środa, 4 grudnia 2024

Na Magicznym Szlaku Ducha Gór

Tata uważa, że najładniejsze polskie góry to Tatry. Trudno z nim się nie zgodzić, bo to obiektywna opinia. Są piękne w ten oczywisty, spektakularny, „alpejski” sposób. On z kolei przyznaje, choć widział je tylko na na naszych fotografiach, że Karkonosze mają w sobie „to coś” (i że są bardziej ponure, dlatego do mnie pasują…). Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę przyrodę, te drugie, będące najwyższym pasmem Sudet i posiadające najbogatszą i najcenniejszą szatę roślinną (mimo iż znacznie przekształconą przez działalność człowieka) nie mają sobie równych. Pod względem bioróżnorodności i malowniczych kombinacji roślinno-skalnych, nastroju, tajemniczych zakątków Tatry nie dorastają Karkonoszom do pięt (czy jak kto woli pięter). Oczywiście góry to góry, wszędzie jest dobrze: oddech zwalnia, baterie się ładują, oczy chłoną widoki… Różnica polega na tym, że podczas gdy w większości górskich krain obcujemy z naturą i historią, tu dodatkowo z baśnią. Zapewne jest wiele podobnych krain na świecie, ale jeśli chodzi o polskie łańcuchy i szczyty, w żadnych obecność Ducha tych miejsc nie jest tak intensywna (tak, są jeszcze Czarownice w Górach Świętokrzyskich, ale to też raczej powiew historii niż wciąż “żywa” obecność). Zdaje sobie sprawę, że to dobra, efektowna i skuteczna historyjka by przyciągnąć turystów, ale ewidentnie coś jest na rzeczy. Niezależnie od której strony spojrzeć - tej racjonalnej, naukowej, botanicznej czy przeciwnie: literackiej, z pomocą realizmu magicznego, pozwalając wyobraźni zaszaleć i wymyślać opowieści, które współcześni bracia Grimm spisywaliby, żeby tworzyć z nich scenariusze do efektownych seriali na platformach streamingowych, nie da się pozostać obojętnym na urok karkonoskiej zieleni i skalnych kompozycji. Specyficzny klimat i to, że zbudowane są z odpornego na warunki atmosferyczne granitu sprawia, że charakterystycznym elementem ich krajobrazu są malownicze formy skalne zwane skałkami. Ze względu na ich fantazyjne kształty i legendy z nimi związane, nadano im osobliwe nazwy, niektóre pojawiać się będą w moich wpisach. Występują tu kotły polodowcowe powstałe w wyniku lokalnego zlodowacenia górskiego w plejstocenie, a także nisze niwalne. Niesamowite krajobrazy wzbogacają liczne torfowiska, niestety coraz bardziej zagrożone przez rosnącą z każdym sezonem liczbę odwiedzających. To góry zdradliwe, choć to nie jest właściwe określenie. Powinnam raczej napisać, że niedoceniane (nie tylko w sensie estetycznym), a dokładniej: lekceważone. Niezbyt wysokie patrząc z poziomu morza mogą wydawać się łagodne, ale ich klimat jest bardzo surowy, a zimy tutaj są długie i mroźne. Duże wahania temperatury, gwałtowne wiatry (silne, porywiste wiatry fenowe) oraz mgły (obszar o największym ich natężeniu w Polsce) stwarzają niebezpieczeństwo dla nieroztropnych turystów, ale też są elementem uzupełniającym baśniową atmosferę jaka je spowiją. Także zimą, kiedy wszystko pokrywa niezwykle malownicza szadź albo na skutek inwersji temperaturowych chmury i mgły zalegają na obszarach niżej położonych. Wiosną i jesienią występuje tzw. "wał chmur fenowych" to warstwa chmur okrywająca grzbiet gór oraz towarzyszących im często wyżej położonych, widowiskowych chmur w kształcie soczewki. Karkonoskie lasy, pełne skalnych zakamarków, miękkie od mchu, z poszyciem gęstym od borówek, przypominają mi lasy z południowej Skandynawii (mojej kolejnej wielkiej miłości), gdzie także powstało wiele pięknych opowieści i wymyślono mnóstwo niesamowitych stworzeń. Ale sami spróbujcie popatrzeć na ten krajobraz bez poczucia, że za chwilę zza kamienia wychyli się czerwona spiczasta czapeczka albo pękaty brzuch jakiegoś trolla. 
Być może całe to nadprzyrodzone piękno było inspiracją dla tutejszej architektury. Drewniane domy, czy to chatki czy wille, często w kilku rozmaitych i kontrastujących ze sobą kolorach, z ciekawymi oknami, galeryjkami, zdobieniami także wyglądają jak z bajki. Cieszy mnie, że odwrotnie niż w wielu miastach na Podhalu, nie są wyburzane by dać miejsce nowym, często brzydkim budynkom. Są w większości zadbane, otoczone barwnymi ogródkami, pełne ozdób może i czasem kiczowatych ale jakże uroczych i znów wprowadzających do codzienności trochę realizmu magicznego i sprawiającego, że wyjazd na wakacje jest jak wyprawa do świata po drugiej stronie szafy. Myślę, że to ważne by zabierać dzieci w takie miejsca, by odwrócić ich uwagę od wszechobecnej elektroniki i czystej konsumpcji, by ich dzieciństwo, czas kiedy wyobraźnia i kreatywność ma działać na pełnych obrotach, miało sens. Tu też za dużo się buduje pod masową turystykę, w centrum stoją paskudne stoiska z plastikową tandetą  z Chin, gdzie można kupić ciupagi i oscypki, choć to nie ten region, nie ta bajka. Ale nie jest to dominujące a i turystów jest bez porównania mniej niż w Tatrach i w większości są ubrani adekwatnie  do górskich wędrówek. To miłe zaskoczenie, bo obawiałam się w środku sezonu tłumów jakie znam z bliższych nam górskich szlaków. Zatem tło do naszych poszukiwań Tajemniczych Znaków mieliśmy doskonałe i teraz wreszcie opowiem, jak nam się udało wszystkie odrysowanki zdobyć. Teoretycznie można to zrobić w trzy dni. W przewodnikach, w książeczce załączonej do zestawu tej gry terenowej czy na stronach internetowych regionalnej Informacji Turystycznej można znaleść różne wersje tras spacerowych, około 3-5 godzinnych, które umożliwiają zrealizowanie celu w tak krótkim czasie. Jeśli jednak chcecie nie tylko odnaleźć głazy i odrysować znaki ale i odwiedzić miejsca z nimi związane, bo czasem są to na przykład interesujące muzea, do których warto zajrzeć, potrzeba tego czasu zdecydowanie więcej.
Pierwszy kamień z tabliczką do przekalkowania znajduje się przy budynku Informacji Turystycznej (1), do której wybraliśmy się zaraz pierwszego poranka, w drodze po pieczywo na nasze pierwsze karkonoskie śniadanie. To bardzo sympatyczne miejsce, z którego wiele razy korzystaliśmy, za każdym razem otrzymując wyczerpujące informacje, wydrukowane rozkłady jazdy autobusów czy przyjazne uśmiechy. Od razu zapisaliśmy się na związany z naszą grą terenową spacer, który miał się odbyć w poniedziałek, mimo, że zbiórka została zaplanowana na 9:30 rano (!). Pozostałą część dnia poświęciliśmy na rekonesans, poznanie miasteczka i wypożyczenie roweru dla Mateo. Mżyło a szczyty gór zasłaniały chmury, zresztą mgła pochłonęła cały widok za oknem już kiedy się obudziliśmy. Zaraz potem był weekend na który zaplanowaliśmy spotkanie z naszymi wrocławskimi znajomymi. W niedzielę odbyła się pierwsza dłuższa wycieczka. Ponieważ i ona zapowiadała się deszczowo, a przede wszystkim burzowo, zdecydowaliśmy, że spędzimy ją w muzeum.
Dom Carla i Gerharta Hauptmannów w Szklarskiej Porębie - Oddział Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze, to drugie muzeum związane z niemieckim dramaturgiem i powieściopisarzem, laureatem literackiej nagrody Nobla w 1912 r., Gerhartem Hauptmannem: dom w którym mieszkał wraz z mniej znanym bratem Carlem, bardziej z kolei pasującym do naszej perspektywy, gdyż jest autorem m.in. „Księgi Ducha Gór” (Rübezahlbuch). Bracia stworzyli tam centrum kultury i sztuki gromadzące artystów z całej Europy. Niektórzy z ich przyjaciół osiedlili się w pobliżu, pozostawiając po sobie piękne drewniane wille. Dzisiejsze muzeum, położone w urokliwej dolinie Siedmiu Domów, pełni podobną rolę dla lokalnej kolonii artystów, a obok opieki nad spuścizną po obu pisarzach, zajmuje się badaniem życia artystycznego Karkonoszy. Czuć tę wspaniałą, inspirującą atmosferę. W muzeum braci Hauptmannów można obejrzeć też wystawę poświęconą malarzowi Wlastimilowi Hofmanowi. Ponieważ dom, w którym artysta mieszkał po wyprowadzce z Krakowa znajduje się w remoncie, na czas jego trwania na wystawie „Wlastimilówka u Hauptmannów - pracownia w muzeum” odtworzono jego wnętrza, prezentując oryginalne meble, przedmioty, stroje, przybory do malowania a przede wszystkim obrazy. To, że ja i Babcia byłyśmy zauroczone tym miejscem to sprawa oczywista, dom pisarzy podobał się jednak także dzieciom, choć rano podchodziły nieco sceptycznie do tego pomysłu a i droga z Willi Józefiny była dość daleka. Tuż za domem znajduje się fantastyczny park, w którym gdybym była dzieckiem biegałabym i bawiła od rana do nocy. W Parku Ducha Gór poza licznymi ścieżkami do biegania pośród wspaniałych drzew młode osoby znajdą drewniane domki i rzeźby idealne do zabaw w Ronię córkę zbójnika, poszukiwaczy skarbów (na przykład Walończyków) czy hobbitów i krasnali. W niektórych znaleźliśmy pieczątki, a nie wspomniałam w poprzednim poście, że ich zbieranie również sprawiło nam mnóstwo frajdy podczas naszych codziennych wycieczek. W drodze powrotnej zboczyliśmy na  jakieś 10 minut by zajrzeć do przepięknej, choć pachnącej komercją na kilometr Norweskiej Doliny (2).  W miejscu, które sto lat wcześniej zachwycało braci Hauptmannów powstały luksusowe apartamenty w ogromnych drewnianych willach, zbudowanych na wzór staroskandynawski, pomalowane na intensywne kolory, z bajeczną bramą, której skrzydła należą do tęczowego smoka. Abstrahując od przyjemnego wizualnego wrażenia jakie robi ten ekskluzywny resort, musieliśmy tam pójść, aby odrysować jeden z naszych Tajemnych Znaków na Magicznym Szlaku, nasz drugi.
To właśnie w tej okolicy mieliśmy pierwotnie mieszkać. Jak już wspominałam dobrze, że trafiliśmy jednak do Józefiny, bo Willa i jej otoczenie bardziej wpasowała się w to jak wyobrażałam sobie nasze wakacje w Szklarskiej Porębie, kiedy wpadłam na ten pomysł. Mimo pięknego widoku na Karkonosze, ta część miasta jest od nich za bardzo oddalona (to już region Gór Izerskich - oddziela je linia rzeki Kamiennej) i mimo uroczej zabudowy, przypomina zwykłą wieś, która równie dobrze mogłaby znajdować się dajmy na to w Beskidach. Nie ma tu tego specyficznego Ducha, genius loci, którego cały czas staram się  Wam opisać i przedstawić.
Wracając przez centrum, gdzie w czasie naszego pobytu u Hauptmannów już całkowicie się rozpogodziło, zaszliśmy na Skwer Trójki na gofry. Staraliśmy się spożyć je dyskretnie by nie zauważyły tego wszędobylskie i agresywne jak na haju (może rzeczywiście czymś spryskane dla odstraszenia) osy, co oczywiście się nie udało, bo trudno nie wyczuć takiej ilości cukru. Po takim spacerze jednakże należało nam się. 
Powinnam wspomnieć o jeszcze jednej “atrakcji”, którą mijaliśmy dziś idąc do muzeum. Z początku wydawało mi się, że też jest na naszej liście zabawy w kalkowanie, taką informację źle zinterpretowałam na jednym z blogów, kiedy przygotowywałam się do wyjazdu. Dobrze, że to pomyłka, rozrywki z rodzaju wesołych miasteczek z szybkimi kolejkami i zawrotnymi karuzelami, a do takich należy Rodzinny Park Rozrywki Esplanada, nie należą do naszych ulubionych, nie przekonuje nas ich estetyka, rodzaj muzyki, nie ufamy im i staramy się  raczej je omijać. 
Jak zwykle przedstawiam alternatywną opowieść w postaci licznych (jak twierdzą niektórzy aż nazbyt, lecz oglądanie nie jest obowiązkowe, za to kopiowanie bez mojej zgody oczywiście zabronione) fotografii. Niestety coś tu się na bloggerze zmieniło od wiosny i wrzucanie zdjęć następuje w jeszcze bardziej szalony i niekontrolowany sposób niż wcześniej i wskoczyły w sobie znanej tylko kolejności. W efekcie, jak to już nierzadko tu u mnie bywało, fotostory zupełnie nie pokrywa się z treścią postu. Jest prawdopodobne, że tylko ja tego nie ogarniam. Tymczasem pozostawiam ten wizualny chaos do dyspozycji Waszej wyobraźni i  dowolnej interpretacji oraz inspiracji.








































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...