piątek, 2 sierpnia 2013

Co nowego w Manzanillo?


Nas nie pytajcie, tym razem nie byliśmy na lądzie. Kapitan wrócił późno, a czekając na niego Tata zaczął robić balastowanie (cokolwiek to znaczy, z tego co się orientuję po to byśmy, że tak to ujmę: „utrzymali pion”). Zanim skończył zrobiło się sennie, ciemno, a w dodatku ze wschodu już wcześniej napłynęły podejrzanie wyglądające chmurzyska (a tu jak leje to LEJE konkretnie, o czym niektórzy przekonali się trzy tygodnie temu..), więc spodziewając się kolejny raz usłyszeć wkrótce w ukf-ce marynarza informującego melodyjnie „here comes the rain again”, postanowiliśmy darować sobie tym razem nocne włóczęgi i łapanie taksówki w odludnej już o tej porze i pogrążonej w wieczornym mroku dzielnicy portowej jednego z meksykańskich miasteczek i korzystając z beznadziejnego internetu (tak, znów się daliśmy nabrać..) spróbować wrzucić zdjęcia na bloga.

A zatem:
  • nie kupiłam meksykańskiej wersji przekładu „Hobbita” na hiszpański
  • nie spróbowałam nic z prawdziwej meksykańskiej kuchni (za to wyjadam po nocach z garów w filipińskiej mesie, a załoga ma niezły ubaw z tego, że im do tych garów tez ostatnio zaglądamy z aparatem)
  • Mateo nie wybiegał się dziś ( i nie wykąpał) na plaży
  • nie pojechaliśmy na farmę krokodyli (chociaż może chodziło o taką, o której czytałam w jakimś znalezionym na statku starym Focusie - opisaną w artykule na temat turystyki ekstremalnej, więc z Mateo i tak by nas nie wpuścili po to byśmy ewentualnie i w razie czego zostali zeżarci przez przedstawiciela być może ostatniego gatunku żyjących dinozaurów*)
  • nie zobaczyliśmy wodospadów
  • nie kupiliśmy i nie wysłaliśmy brakujących pocztówek...
  • ani pamiątek :(
Wniosek (oczywisty i nie trzeba było tego posta, żeby to wiedzieć): musimy wrócić do Meksyku!
Do zobaczenia kiedyś Niebieska Rybo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...