Ostatni (i jedyny) raz zdobyłam ten niewysoki (982 m n.p.m.) najwyższy szczyt Pienin jakieś dwadzieścia? lat temu. W zeszłym roku spędziliśmy późnowrześniowy weekend ze znajomymi w niedużym drewnianym domku, skromnie lecz miło urządzonym w dyskretnie góralskim stylu, z kominkiem i widokiem na Trzy Korony. Mieliśmy się wybrać z dzieciakami na wędrówkę w góry ale skończyło się na krótkich przejażdżkach rowerami części męskiej i leniwych spacerach omotanej chustami części damsko-dzidziusiowej. Oraz wspólnym grillowaniu.
Należało nadrobić zaległości. Zatem gdy w prognozach na niedziele zapowiedziano ciepło i słonecznie, spakowaliśmy do plecaka termosy z fasolą po bretońsku i herbatą, kanapki i zapas słodyczy dla maruderów i wyruszyliśmy na szlak. Jeśli tak jak ja, ostatni raz byliście na Trzech Koronach pare dekad temu, czym prędzej pakujcie plecaki! Nie wiem jak udało mi się to zapomnieć, a może kiedyś nie umiałam takich rzeczy należycie docenić, ale widok ze szczytu jest OBŁĘDNY. Zielone pagórki malowniczo układają się w promieniach słońca, niczym w Nuwara Eliya. Mimo, że Tatry zasłonięte były chmurami, byłam zaskoczona i zachwycona. Kolejny dowód na "cudze chwalicie, swego nie znacie!" Robiąc selfie w każdym kącie tarasu widokowego (raczej hmh.. balkonu), warto rzucić okiem na pejzaż w dole, bo na żywo, uwierzcie, jest jeszcze piękniej niż na Instagramie. Moje zdjęcia nie oddaja rzeczywistości, strasznie się bałam, że upuszczę telefon... Na platformie nie jest zbyt bezpiecznie, więc małym dzieciom nie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz