piątek, 1 września 2017

Wracamy do domu

Zanim zwinęliśmy namiot, spakowaliśmy Zuźkę, wypiliśmy ostatnią kawę, po raz ostatni popływaliśmy w turkusowym Adriatyku z księżycową wyspą w tle i pożegnaliśmy się z naszymi polskimi znajomymi z kampera i austriackimi sąsiadami, było sporo po południu. Jak się potem okaże w Domu, gdzieś w tym wyjazdowopowrotnym zamieszaniu zaginęło zielone pudełko, będące kiedyś statkową apteczką, z klockami LEGO Mateo. Mimo późnej pory i wielu godzin jazdy przed nami nie zrezygnowaliśmy z odwiedzin u kudłatych i burych mieszkańców schroniska w Kuterevie, małej wsi malowniczo położonej w samym sercu masywu Velebit. W czasie naszej ostatniej wizyty przed dwoma laty, w sierocińcu mieszkało 6 dużych i 3 malutkie niedźwiadki. Wtedy góry spowijała gęsta mgła i cały dzień lało. Nie udało nam się zobaczyć maluchów, które skryły się przed deszczem pośród kamieni i krzewów. Starsza szóstka, jak się okazało misiów-wegetarian, zaprezentowała nam się w całej okazałości i komplecie, pałaszując jabłka. Ucieszyliśmy się teraz, gdy opiekunka poinformowała nas, że mieszkają tu te same niedźwiedzie. Maluchy przez ten okres nieco urosły i już nie tak bardzo różnią się od swoich starszych kolegów, choć wciąż mieszkają osobno. Tym razem starsze skryły się dla odmiany przed słońcem i swoją obecnością zaszczyciła nas tylko połowa z nich. Do Kutereva warto przyjechać nie tylko dla zwierzaków ale dla ogólnie sympatycznej i pozytywnej atmosfery. Miejsce to zwykle jest pełne wolontariuszy, którzy poza opieką nad niedźwiadkami ozdabiają przestrzeń za pomocą drewna i farb, tworząc również wesołe tablice z informacjami o zwyczajach i ciekawostkach z życia misiów.
Mimo, że banda niedźwiedzi to niecodzienny widok, na Elio dużo większe wrażenie zrobiła para bawiących się przy stercie drewna malutkich kotków. Widząc jak trudno przekonać go do ruszenia w drogę, chorwacka staruszka zachęciła nas do zabrania jednego z kociaków ze sobą. Pomijając stosunek jaki do tego gatunku stworzeń ma Tata, obawiam się, że podróż do nowego Domu mogłaby się okazać dla zwierzątka zbyt męcząca, a poza tym w apartamencie który na noc wynajęliśmy nad Balatonem zwierzęta nie są dozwolone, zmuszeni więc byliśmy odmówić.

Ostatnią z naszych wakacyjnych czynności, poza żmudnym rozpakowaniem bagaży, ale to potem, była kąpiel, pod chmurnym niebem, w Balatonie. Tato nie zamierzał jej zażywać wcale, Elio zrezygnował zaraz po zamoczeniu stopy, Mateo zanurzył się do połowy po czym uciekł. No cóż na tle kryształowo przejrzystej, zasilanej górskimi strumieniami morskiej wody, z doskonałą widocznością na wiele metrów w Chorwacji, buromętne odmęty płytkiego, czystego wprawdzie lecz śmierdzącego zdechłym karpiem węgierskiego jeziora z mulistym, przypominającym w dotyku smarki dnem, stanowiły dość wyraźny kontrast. Ja również po przepłynięciu kilku metrów uznałam, że to nie to. Zaczęło padać i tak, na madziarskiej ziemi zatoczywszy koło, wśród delikatnego bębnienia kropel o dach i przednią szybę auta, ruszyliśmy by przebyć ostatni odcinek naszej niemal miesięcznej wakacyjnej “bałkańskiej wyprawy”.


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...