Pamiętacie film Lasse Halströma pt. “Czekolada”? Filmowe miasteczko, pachnące czekoladą istnieje naprawdę, i to niekoniecznie we Francji, a właśnie na Sycylii! Większość z tych zaznaczonych w przewodniku siedlisk ludzkich w danym kraju wygląda podobnie i choć trudno odmówić im urody i uroku, w pewnym momencie zachwyt przechodzi w obojętność, znużenie i pojawia się wątpliwość, czy rzeczywiście mamy potrzebę zwiedzania następnego, takiego samego miejsca jak wszystkie poprzednie atrakcje turystyczne, które już mieliśmy przyjemność odwiedzić i wszystkimi zmysłami poczuć? Modica jest jednak inna. Na pierwszy rzut oka to kolejne pięknie położone miasteczko, malowniczo przycupnięte u stóp skalistego zbocza, z zabytkowymi kamienicami i imponującym (nowoczesnym już wprawdzie) mostem w tle. Z którego perspektywy widok na miasto też wart uwagi. Ma podobny charakter do mniejszego sporo Scicli, które za radą Angeli dopisaliśmy jako przystanek po drodze w fiacikowym GPS. To mniejsze tym bardziej robi wrażenie, że pojawia się nagle. Najpierw ni stąd ni zowąd wyrasta przed maską auta skalna ściana a w niej: ukryte miasteczko. Podobnie musi wyglądać zabudowa Ragusa Ibla i Palazzolo Acreide, do których już tym razem nie dojechaliśmy. O ile w przypadku trzech pozostałych wymienianych tu barokowych miasteczek nie miało znaczenia które wybierzemy, bo są bardzo podobne i tylko historykowi sztuki lub innemu amatorowi zabytkowej architektury robiło by to różnice, z Modiką, powtórzę, sprawa ma się zupełnie ale to zupełnie inaczej. Do Modiki, miasteczka jak z filmowej bajki przyjeżdża się (i my taki dokładnie cel sobie obraliśmy) by rozpieszczać zmysł, któremu na Sycylii w ogóle tym razem wyjątkowo folgujemy. Zmysł smaku rzecz jasna. Bowiem do Modiki przyjeżdża się na czekoladę. I to, moim skromnym zdaniem, najlepszą czekoladę jaką dotąd dane mi było próbować!
Czekolaterii w mieście jest wiele, na każdym kroku kusi z wystawy kolorowe pudełeczko, zgrabna pralinka, czy inne czekoladowe cudo. Bogactwo kolorów i aromatów, najbardziej nieoczekiwanych połączeń smakowych. Również w najzwyklejszych pasticceriach i kawiarniach oprócz tradycyjnych sycylijskich słodyczy czekolada do kupienia na wynos i na miejscu. W niewielkich ceramicznych naczyniach malutkie kawałeczki w równych kształtach i rozmaitych smakach czekają by je skosztować, zanim (dokonując niezwykle trudnego wyboru) zdecydujemy się na zakup. Do nakładania tych maleństw równie malutkie szczypce. Obsługa urocza i miła jak Vianne Rocher, cierpliwie wtajemnicza w sekrety pralinek tłumacząc jaki smak kryje się w poszczególnej czekoladce.
My pierwsze kroki kierujemy do tej najsłynniejszej i najstarszej na Sycylii, a chyba nawet w całych Włoszech (kolejna rekomendacja nieocenionej Angeli), Antica Dolceria Bonajuto. Czekoladę produkuje się tu od 1880 roku, według starożytnej azteckiej receptury, przywiezionej przez Hiszpanów prosto z Meksyku. Metoda jej produkcji polega na tym, że mieszanie składników, tzw. konszowanie czekolady odbywa się “na zimno”, w temperaturze max. 40 stopni Celsjusza. W skład wchodzi tylko masa kakaowa, cukier i dodatki smakowe. Taki sposób przetrwał do dziś jedynie na Sycylii. Obawiam się, że wielbiciele rozpływających się w ustach, zawijanych przez świstaki w sreberka kakaowych słodkości, a także belgijskich pralinek nie będą równie oczarowani jak my. Nie całkiem rozpuszczony cukier chrzęści w zębach, a tabliczka jest dość twarda. My jednak lubimy czekoladę gryźć, a prostota składników to powód do zachwytu sam w sobie. Rozwiązaniem tej rozbieżności w smakowych gustach może być wyśmienita czekolada w wersji gorącego napoju. Elio dylematu nie miał, bo on za czekoladą nie przepada, skusił się jedynie na dwa łyki z mojego kubeczka i pół tabliczki białej. Dla poszukiwaczy dziwnych smaków min. pralinki z chilli, rybą (sic!) oraz ciasteczka o których przeczytałam przed wyjazdem i bardzo chciałam spróbować: Mpanatigghi, nafaszerowane poza czekoladą wołowym mięsem, które jednakże nie jest wyczuwalne. Możecie również spróbować słynne cannolo zamiast ricottą wypełnione czekoladą.
W Bonajuto zapoznacie się z historia słodycza z ziaren kakaowca oraz samej firmy a także przyjrzycie się procesowi powstawania czekolady (oraz weźmiecie udział w produkcji). Wszystko po uprzedniej rezerwacji, na ich internetowej stronie znajdziecie wszelkie informacje. Jest jeszcze coś co sprawia, że wizyta w Bonajuto doprowadzi Wasze zmysły do szaleństwa. Zmysł smaku jest jak wiadomo nierozerwalnie związany ze zmysłem powonienia. Już od progu uderza nas upajający zapach czekolady wymieszanej z intensywnym aromatem kandyzowanej skórki pomarańczowej, nieodłącznego składnika sycylijskich słodyczy. Nie wiem jak reagują na to inni ale ja po prostu nie mogłam się powstrzymać i zaraz po wejściu zatrzymałam się by kilka razy głęboko odetchnąć tym niesamowitym, cudownie odurzającym powietrzem.
Tak się składa, że jedno z naszej ekipy ma urodziny w okresie kiedy wypadają zimowe ferie i zdarza się, że obchodzi je w różnych i odległych od Domu miejscach. Ma to swoje złe strony ale też i mnóstwo zalet, zwłaszcza jeśli jest się (póki co) urodzonym podróżnikiem: Elio jako jedyny nie grymasi (jeszcze?) gdy wychodzę z nowym pomysłem na wycieczkę, niemal zawsze cieszy się z wyjazdu i mimo, że najmłodszy marudzi najmniej. Zdaje się, że fakt iż za każdym razem dmucha świeczki na urodzinowym torcie w innym miejscu (póki co) Europy nie robi mu różnicy. Tym razem tort nie byle jaki, bo w jego roli wystąpiła cassata siciliana. Tradycyjne ciasto biszkoptowe przekładane słodką ricottą, w różnych wersjach też czekoladą, pokryte marcepanem i lukrem i pięknie ozdabiane kandyzowanym owocami.
Skoro o jedzeniu mowa (postaram się zrobić osobny wpis o sycylijskich smakołykach) to słówko o restauracji, która mamy pod nosem. Pizzeria Paper Moon, dosłownie kilka kroków od naszego mieszkania. Wystrój, nieco chaotyczny, składa się z licznych pamiątek, jak sądzimy, ze Stanów Zjednoczonych. Nawiązania do kultury amerykańskiej, tej romantycznej, "indiańskiej" wersji z Dzikiego Zachodu, sa tu dość widoczne również w innych lokalach, a w połączeniu ze specyficznym sycylijskim “bałaganem” tworzy to dość ciekawe wrażenie i klimat. W Paper Moon najbardziej jednak podoba nam się luźna, rodzinna i bardzo przyjazna dzieciom atmosfera. Co do smaków zdania mamy podzielone: Chłopcom ze wszystkich knajp smakowało najbardziej, nam najmniej. Co w żadnym wypadku nie znaczy, że było niesmacznie. Lokal oferuje proste potrawy i jest nieco fast foodowy, ale kwiaty cukinii smażone w cieście, raz na jakiś czas nikomu krzywdy nie zrobią i gdyby w “ulubionych” “restauracjach” moich dzieci robili je zamiast kurczaków, być może zgodziłabym się tam bywać częściej niż raz na pół roku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz