Po raz trzeci i przedostatni tamtego roku, wracamy na północ, w okolice Olsztyna. Tylko na kilka dni, ale jakże wyjątkowych. Będziemy świętować urodziny Taty, bardzo okrągłe. Nie będzie to impreza jaką Bilbo urządził zanim podarował Frodowi pierścień, zwłaszcza że Tata kończył dopiero tyle lat ile najsłynniejszy Hobbit miał kiedy po pierścień wyruszał. Ma być kameralnie, bez tłumu krewnych i fajerwerków. Tylko my i dwa koty u których poniekąd mieszamy w gościnie. Nawiązanie do bohatera powieści Tolkiena stanie się dla Was jasne, kiedy zobaczycie jak wyglądał nasz apartament. Z początku, zobaczywszy zdjęcia na booking.com pomyślałam zresztą, że o to właśnie chodzi, że to taki wabik na turystów, na fali popularności niechcianej przez genialnego pisarza adaptacji jego dzieła. Okazało się, kiedy właściciel opowiedział nam o tym jak powstała ta chatka, co tu było wcześniej i skąd taki pomysł, że z niziołkami nie miało to bezpośredniego związku i jedyne punkty wspólne z Shire to norka w pagórku. Jeśli obserwowaliście projekt Cabin Porn (cabinporn.com) lub tak jak ja (z braku własnej chatki) kupiliście książkę, to jest właśnie tego rodzaju miejsce. Prywatny, całoroczny domek letniskowy właściciela obiektu, z którego czasem korzysta sam, a czasem wynajmuje turystom. Jestem zauroczona! Pomimo, że fajnie i przemyślnie urządzona, jest bardzo swojsko, naturalnie, domowo. Większość materiałów użytych do jej budowy pochodzi z recyklingu a meble zostały własnoręcznie wykonane przez właściciela. Nazywa się „The Big Calm”. Kiedy Chłopcy dorwali się do perkusji i piłkarzyków, stwierdziłam że bardziej adekwatne było by „The Big Noise”. Ale rzeczywiście nazwa oddaje chill out tego położonego z dala od cywilizacji, otoczonego bujną szumiącą przyrodą zakątka. W jakim właśnie chcieliśmy się skryć. Spokojna chatka na odludziu, najlepiej z trampoliną i basenem dla Chłopców i miejscem, żeby mogli się wybiegać. Dokładnie tego szukaliśmy. Tyle, że skoro tylko na kilka dni to w promieniu dwóch godzin autem od domu. Kiedy jednak oferta pojawiła się w wyszukiwarce zrozumieliśmy, że miejsce będzie na tę okazję idealne, zatem warte kilku długich godzin w samochodzie w jedną i drugą stronę.
Ponieważ idea była taka, by wszyscy się zrelaksowali i robili tylko to na co mają ochotę, zamiast gotować jeździliśmy na obiad i po drobne spożywcze zakupy do Olsztyna. A skoro już znaleźliśmy się w Olsztynie, nie mogło się obyć bez spaceru po mieście. Tym bardziej, że tematycznie jako stolica województwa warmińsko-mazurskiego, pomijając już położenie, pasował do reszty wakacji idealnie: krzyżacy, Kopernik i sporo czerwonej cegły. Ale nie tylko. Architektura Olsztyna jest bardzo ciekawa, chociaż na pierwszy rzut oka nie wydaje się zachwycająca (być może to kwestia pochmurnej pogody, że nie od razu zrobił na nas wrażenie). Miasto ucierpiało okrutnie podczas II wojny światowej, odbudowane kamienice są jednak zaskakujące i niezwykłe. Ich fasady pokryte są ornamentami i postaciami nawiązującymi do historii, folkloru i rzemiosła, wykonanymi techniką sgraffito i uzupełnionymi płaskorzeźbami, detalami z ceramiki i metaloplastyką. To sprawia, że miasto ma swój wyjątkowy i niepowtarzalny charakter.
No więc odpoczywamy, świętujemy, bujamy w hamakach, taplamy w niedużym basenie, zaglądamy do domku na drzewie, czytamy, kolorujemy, gramy w siatkę i karty oraz gry słowne z książki, która leżała na półce… Robimy ognisko, koty najpierw próbują zwinąć kiełbaskę, a ponieważ dobrze pilnujemy, zachęcić nas przynajmniej do wymiany za martwego ptaka. Co jakiś czas sielską ciszę przerywa głośne uderzanie któregoś z Chłopców w perkusję. Znaleźli żołnierzyki i autka do zabawy, należące do syna właściciela (perkusja to chyba własność córki). Im też się tu chyba podoba.
W kwestii jedzenia najbardziej daliśmy się zwieść Cudnym Manowcom i to kolejne miejsce obok Małego Holendra, do którego chętnie wrócimy na obiad. Jest pięknie i smakowicie. Karmuszka i dzyndzałki przepyszne!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz