Pomału przygotowujemy się do kolejnego wakacyjnego wyjazdu, jeszcze nie wiedząc tak do końca gdzie pojedziemy, póki co „Bawaria” rywalizuje z „Bolonią”: kemping, niemiecki Legoland i zamek księżniczki z czołówki bajek Disneya kontra włoskie samochody, bolońskie arkady i mozaiki z Rawenny. Lecz mamy jeszcze wiele nieurzeczywistnionych pomysłów na wyjazd oraz wiele nowych przychodzi nam do głowy, więc tak naprawdę będzie wiadomo dopiero jak wyruszymy. Lub dotrzemy. A najbardziej serio gdy minie termin darmowej rezygnacji z rezerwacji na turystycznym portalu z wynajmem noclegów.
Tymczasem nadeszła pora by powspominać jak to było rok temu, kiedy jeszcze widmo pandemii wisiało nad światem i rzutowało na wybór wakacyjnych destynacji (tak jak obecnie tocząca się nieopodal wojna).
W 2021 wciąż baliśmy się wyruszać gdzieś zbyt daleko, by nie mieć problemu z ewentualnym powrotem lub utrudnionym kontaktem ze służbą zdrowia. Do tego paszporty covidowe i cały bajzel z tym związany, zresztą sami wiecie, pamiętacie jak było. Poza tym, jak już pisałam przed Mazurami, to był wreszcie ten czas, żeby ruszyć w Polskę i zacząć lepiej poznawać swój kraj i tak też uczyniliśmy. Wyniknęły z tego cztery wyjazdy na północ. Wiem, można było od razu za jednym zamachem, na cały miesiąc zamiast kręcić się w te i z powrotem, ale każdy z tych wyjazdów miał zupełnie inny charakter, a nam włóczenie w te i z powrotem jak wiecie nie przeszkadza.
Ostatni, kończący wakacje, to rejs po mazurskich jeziorach i z tego robiliśmy sprawozdanie na bieżąco. Kto nie czytał zapraszam tu. Zaparzcie sobie herbatkę, zróbcie kawę, nalejcie wina, a ja opowiem o pozostałych trzech.
Z początkiem lipca, czyli jak tylko wakacje się zaczęły popędziliśmy w moje rodzinne strony spotkać się z niewidzianą przez długie miesiące, lockdownem jeszcze wydłużone, familią. Ten wyjazd był wyjątkowy, z bardzo osobistych powodów. Odbyłam małą wycieczkę w czasie, w głąb siebie, do okresu gdy byłam małą dziewczynką. Było to doświadczenie intuicyjne, emocjonalne, bo z pierwszych lat życia w Wałczu, gdzie przyszłam na świat mam w głowie tylko kilka mglistych, pojedynczych kadrów, niewyraźnych migawek przefiltrowanych przez meandry pamięci. Byłam kilkulatką, gdy wyprowadziliśmy się do sąsiedniego, mniejszego miasteczka i choć często jeździłam do Wałcza odwiedzać krewnych, nigdy tak naprawdę nie poznałam tego miasta. Dziś nie tyle wstydzę się swojej ignorancji (mylą mi się miejsca, kierunki, ulice, jeziora) co żałuję. Z drugiej strony nigdy nie jest za późno by oswoić sobie lub poznać jakieś miejsce i okazja ku temu pojawiła się właśnie tamtego lipca. Impulsem do zamieszkania w Wałczu i cofnięcia się w zakamarki duszy, w których ukrywają się wspomnienia z najwcześniejszego dzieciństwa była Wieża.
Pierwszy raz usłyszeliśmy o niej od rodziny, kiedy inwestycja była w budowie. Pytano nas żartem, czy nie chcemy kupić mieszkania i przeprowadzić w te strony. Projekt robił wrażenie, zwłaszcza w takim mieście jak Wałcz. Architektura i design na światowym poziomie. Podoba mi się sposób w jaki zaadaptowano zabytkową wieżę ciśnień i zaaranżowano wnętrze. Surowy, minimalistyczny styl, cegła. Przeprowadzki nie planowaliśmy, ale jak tylko odkryłam, że można sobie taki nietypowy i klimatyczny apartament z widokiem na jezioro wynająć, postanowiłam, że sobie przez chwilę w niej pomieszkamy.
Historia wieży ciśnień zaczyna się w 1902 roku. Zbudowano ją, wraz z istniejącym do dziś zakładem wodociągów, na brzegu Jeziora Raduń, kiedy okazało się, że woda czerpana dotychczas z jezior i trzech studni szkodzi zdrowiu. Służyła mieszkańcom Wałcza do 1990 roku. Budynek znajduje się na 13 m skarpie, otoczony stuletnim lasem, dzięki czemu z wyższych pięter rozlega się piękna panorama położonego pośród drzew i jezior miasta. Wynajmowany przez nas apartament znajduje się na najniższym poziomie (jeśli chodzi o samą wieże mieszkanie położone w szczytowej części było tylko na sprzedaż) i posiada 3 piętra. My korzystaliśmy tylko z parteru i połączonego z nim krętymi stalowymi schodami piętra, ale jeśli ktoś chciałby przyjechać większą ekipą dodatkowe miejsca do spania znajdują się w suterenie. Jeziora widać tylko kawałek ale teren wokół budynku jest ładnie i nowocześnie zaprojektowany również jeśli chodzi o zieleń. Jest oczywiście miejsce na parkingu i plac zabaw. Jedyne czego nam trochę brakowało to kontakt z właścicielem, bo lubimy poznawać nowych ludzi i posłuchać jak z pasją mówią o miejscach które stworzyli, co powinniśmy koniecznie zobaczyć w okolicy i gdzie dobrze nas nakarmią. Tu wszystko odbyło się bezobsługowo i bezosobowo (mejle, smsy, kody do drzwi). Jednak było doskonale zorganizowane, a w apartamencie znajdowało się wszystko co potrzeba, zatem nie ma co narzekać.
Pomiędzy jednym a drugim spotkaniem rodzinnym jeździliśmy rowerami wokół jezior (niestety wiele ścieżek jest jeszcze nieukończonych) pod upojnie o tej porze roku pachnącymi lipami, zbieraliśmy poziomki i kąpaliśmy w jeziorze, ale jeśli zawitacie w ten region po raz pierwszy znajdziecie kilka interesujących atrakcji jak pozostałości Wału Pomorskiego, labirynty poniemieckich bunkrów, kilka zabytkowych budynków, czy jeśli wolicie skupić się na eksplorowaniu przyrody urokliwe plaże, pomniki przyrody i rezerwaty, w których można wyznaczonymi ścieżkami pospacerować pośród wysokich na 30 m, dwustuletnich buków i dębów. Ciekawostką turystyczną jest “Czarodziejska Górka”, fragment drogi pomiędzy Strącznem a Rutwicą, gdzie na skutek nie do końca wyjaśnionego zjawiska przedmioty, w tym samochody toczą się pod górę (nie tym razem, ale sprawdzaliśmy nie raz, że tak jest!).
Być może kojarzycie Wałcz jako fani sportu, gdyż nad tym samym jeziorem co Wieża znajduje się Ośrodek Przygotowań Olimpijskich. Pamiętam jak w dzieciństwie ucieszyłam się przeczytawszy wzmiankę o tym w jednej z książek Adama Bahdaja. Cóż w tamtych czasach “wielki świat” nie znajdował się, jak teraz, na wyciągnięcie ręki a ten mój “mały”, położony pośród lasów, pól (jeszcze wtedy z kołyszącym się latem wysokim zbożem) i jezior, ówczesnego Pojezierza Pomorskiego zdawał się nie mieć z nim nic wspólnego.
Atmosferę nieoczekiwanej nostalgii tego wyjazdu (zwykle nasze odwiedziny w moich rodzinnych stronach nie są aż tak sentymentalne) podkreślały porozwieszane w różnych znaczących dla miasta miejscach duże czarnobiałe fotografie, pokazujące jak Wałcz wyglądał dawniej. Zabawne, że gdyby nie ciekawy projekt architektoniczny, być może nie odbyłabym TEJ wycieczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz