sobota, 13 stycznia 2018

David Černy i czeskie auta

Jako że mam w domu trzech facetów i wszyscy trzej, niestety, mają fioła na punkcie motoryzacji i rowerów, na sobotę wymyślili taką oto atrakcję : Škoda Muzeum w Mladá Boleslav. Nie protestowałam, niech dzieciaki zwiedzają to co ich interesuje. Aby mieć z tej wycieczki też coś dla siebie zaproponowałam, że przy okazji zwiedzimy Liberec. Chciałam zobaczyć Ucztę Olbrzymów Davida Černego, jednego z wielu czeskich artystów których, ze względu na fascynującą mnie niesamowitą wyobraźnię i szalone pomysły, jestem fanką. Być może kojarzycie tego kontrowersyjnego rzeźbiarza z afery związanej z Entropą. Nawiasem mówiąc dla mnie niezrozumiałej - zatrudniono mistrza prowokacji, czego więc się spodziewano? :) Przenocować zapragnęłam w tym hotelu. Rezerwację robiliśmy dosłownie w ostatniej chwili i tu wszystkie miejsca były zajęte. Sezon narciarski w pełni i choć zima jaka jest taka jest, z pomocą armatek da się zjechać z samego szczytu, zatem specjalnie nas nie zdziwił brak wolnych pokoi. Nie wiem czy już pisałam, że Tata ma oko do fajnych noclegów. Zarezerwował nam hotel “w połowie drogi między Mladą a Libercem” co na miejscu wyglądało jak “in the middle of nowhere”. Jestem przekonana, że zdecydował się na to ze względu na browar, który znajdował się w jednym z sąsiadujących budynków i był częścią kompleksu. Zamieszkaliśmy w prawdziwym zamku jak książęta, królewny i smoki ;)
Na miejsce dotarliśmy późnym wieczorem, jak smoki głodni. Czekała nas niemiła niespodzianka w postaci kuchni niepracującej już od 15:00 i brak jakiegokolwiek jedzenia, gdyż w godzinach wieczornych stołówka funkcjonuje li i jedynie jako szynk (cz. šenk) czyli po nowemu piwiarnia. Poradzono nam udać się do najbliższego miasteczka, gdzie z kilku otwartych restauracji wybraliśmy wyglądającą miło pizzerię. Po jakichś dziesięciu minutach siedzieliśmy przy stoliku oczekując na swoje pizze w kształcie niedźwiadków, zupę dnia, kofolę i Pilsnera z tanka.

Z mojej pierwszej wizyty w Mladá Boleslav, służbowej, lata temu, zapamiętałam widok zaraz po wjeździe do miasta: ogromna fabryka widoczna poniżej i wszędzie same Škody. Jak w jakimś orwellowskim miasteczku z amerykańskiego filmu. Teraz zakład też jako pierwszy rzucił nam się w oczy i choć wśród zaparkowanych pod blokami aut większa różnorodność, logo firmy jest wszechobecne. “Fabryka w mieście, miasto w fabryce”.
Muzeum mieści się w dawnym budynku fabryki. Za jedyne 175 Kč (bilet rodzinny) obejrzeliśmy kilka interesujących wystaw i mnóstwo pojazdów od pierwszych rowerów wyprodukowanych przez założycielski duet Kliment &  Laurin począwszy na aucie przyszłości skończywszy oraz króciutki film z hali produkcyjnej na dużym kinowym ekranie. Jedna  z wystaw czasowych prezentuje historię reklamy firmy, kolejna poświęcona jest modelowi Škoda Favorit, jednak dla mnie największą gratką była - totalna niespodzianka! - David Černy: Česky Betlém. Czeska szopka jako uzupełnienie tematu szopek z poprzedniego posta i wkład w weekend z czeskim rzeźbiarzem!  Powstała na zamówienie muzeum Autostadt w Wolfsburgu (Niemcy) przy okazji wystawy EXPO 2000 i przedstawia scenki z czeskiej historii i kultury. Z ulotki dotyczącej wystawy mieszczącej się w sasiędnich Vratislavicach nad Nisou dowiedzieliśmy się przy okazji i ze zdziwieniem, iż tamże urodził się Ferdinand Porsche. No i wszystko jasne, "zostało w rodzinie", jak to skomentował Tata.
Elio natychmiast po wejściu na teren muzeum wsiadł na zieloną škodovkę i nie chciał jej zaparkować na miejsce i opuścić nawet w przerwie na obiad. Tak, awantura z trzylatkiem przy jednym ze stolików to my… Za szkody spowodowane przez rozbrykane czeskie dziecko, które wpadło do restauracji Václav kiedy my już grzecznie zajadaliśmy nasze gulasze w czarnym piwie popijane rewelacyjną lemoniadą imbirową, już jednak odpowiedzialności nie bierzemy.
Zmęczeni zwiedzaniem zrezygnowaliśmy ze spaceru na starówkę. Gdy oglądaliśmy ją z okien samochodu, pomiędzy całkiem ładną zabudową naszą uwagę zwróciła fontanna z zabawnymi postaciami kobiet i dzieci, które ktoś ubrał w prawdziwe wełniane czapki.


Po powrocie na nasze zamkowe włości postanowiliśmy udać się do piwiarni, spróbować naszego domowego piwa. Kolejne rozczarowanie: szynk nie czynny! Na szczęście przesympatyczna pani w recepcji sprzedała nam piwo w ogromnej puszce a Chłopcom pożyczyła puzzle z kącika Montessori, w którym w międzyczasie zdążyli się rozgościć.




















































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...