czwartek, 25 lipca 2013

Sea Wars


Wojna o donaty.
Donuts. Pączki z dziurką. Ciasteczka z dziurką. Oponki... Jednym kojarzą się z „Miasteczkiem Twin Peaks” innym z Lidlem.. Jeśli o nas chodzi jesteśmy jednogłośni: uwielbiamy!
Sprawa jest prosta, Tata lubi słodycze w ogóle, ja lubię cokolwiek co urosło na drożdżach, a Mateo.. cóż, darzy „ciasteczka z dziurką” miłością ogromną.
Jeśli chodzi o statkowego kucharza, który nam się przytrafił mamy mieszane uczucia. Jedne potrawy wychodzą mu całkiem nieźle, inne pysznie a niektóre nie bardzo. Co jakiś czas (za rzadko!) piecze nam do kawki (kawka codziennie o 10:00 i 15:00) ciacho. Raz się zdarzyło, że upiekł donaty. Zniknęły natychmiast, jeszcze ciepłe. Największy zachwyt i uznanie zdobyły oczywiście u najmłodszego członka 25-osobowej załogi, który następnego dnia poprosił kucharza, by mu raz jeszcze ów przysmak upiekł. Niestety, wkrótce... skończyła się mąka. Dramat, nie było nawet naleśników na sobotnie śniadanie! Dla usprawiedliwienia sytuacji nadmienię, że jest to specyficzna linia i nie za bardzo jest gdzie robić zapasy jedzenia. Nasza cierpliwość została nagrodzona dziś. Tata zadzwonił z mesy, że „są donaty, ile dla was wziąć?” „Ile się da!” odparłam bez namyslu. Dało się 3 do podziału dla mnie i Mateo (ile Tata zjadł w drodze na 4 piętro nie wnikam, bo może musielibyśmy wyrzucić go za burtę). Nie muszę chyba opisywać ile trudu kosztowało mnie wyegzekwowanie jednego jedynego przynajmniej (no dobra, półtora) należnego mi pączka obficie posypanego cukrem. Musiałam użyć całego swojego autorytetu rodzica i rozmaitych gróźb związanych ze spożywaniem nadmiernej ilości słodyczy.. Był perfekcyjny, dużo lepszy niż ostatnio! A że życie jest piękne, przedwczoraj w Callao przyjechał do nas i zamieszkał w mensie porządny ekspres do kawy, taki co to ją z rozkosznym jazgotem mieli tuż przed zaparzeniem. Kiedy więc po lunchu (nie żem taka zmanierowana, ale my tu nie jadamy „obiadu” i „kolacji” tylko „lunch” i „obiad” właśnie, zresztą kto normalny je obiad między 11:30 a 12:30 lokalnego czasu??) udało mi się do kompletu z kubkiem gorącej południowoamerykańskiej, rewelacyjnej kawy zdobyć na własność kolejne ciacho, poczułam się, rozkołysana swellem, niemal jak w raju :) A Mateo oświadczył, że on i tak woli żelki i gazowane napoje z puszki..




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...