Wojna
o donaty.
Donuts.
Pączki z dziurką. Ciasteczka z dziurką. Oponki... Jednym kojarzą
się z „Miasteczkiem Twin Peaks” innym z Lidlem.. Jeśli o nas
chodzi jesteśmy jednogłośni: uwielbiamy!
Sprawa
jest prosta, Tata lubi słodycze w ogóle, ja lubię cokolwiek co
urosło na drożdżach, a Mateo.. cóż, darzy „ciasteczka z
dziurką” miłością ogromną.
Jeśli
chodzi o statkowego kucharza, który nam się przytrafił mamy
mieszane uczucia. Jedne potrawy wychodzą mu całkiem nieźle, inne
pysznie a niektóre nie bardzo. Co jakiś czas (za rzadko!) piecze
nam do kawki (kawka codziennie o 10:00 i 15:00) ciacho. Raz się
zdarzyło, że upiekł donaty. Zniknęły natychmiast, jeszcze
ciepłe. Największy zachwyt i uznanie zdobyły oczywiście u
najmłodszego członka 25-osobowej załogi, który następnego dnia
poprosił kucharza, by mu raz jeszcze ów przysmak upiekł. Niestety,
wkrótce... skończyła się mąka. Dramat, nie było nawet
naleśników na sobotnie śniadanie! Dla usprawiedliwienia sytuacji
nadmienię, że jest to specyficzna linia i nie za bardzo jest gdzie
robić zapasy jedzenia. Nasza cierpliwość została nagrodzona dziś.
Tata zadzwonił z mesy, że „są donaty, ile dla was wziąć?”
„Ile się da!” odparłam bez namyslu. Dało się 3 do podziału
dla mnie i Mateo (ile Tata zjadł w drodze na 4 piętro nie wnikam,
bo może musielibyśmy wyrzucić go za burtę). Nie muszę chyba
opisywać ile trudu kosztowało mnie wyegzekwowanie jednego jedynego
przynajmniej (no dobra, półtora) należnego mi pączka obficie
posypanego cukrem. Musiałam użyć całego swojego autorytetu
rodzica i rozmaitych gróźb związanych ze spożywaniem nadmiernej
ilości słodyczy.. Był perfekcyjny, dużo lepszy niż ostatnio! A
że życie jest piękne, przedwczoraj w Callao przyjechał do nas i
zamieszkał w mensie porządny ekspres do kawy, taki co to ją z
rozkosznym jazgotem mieli tuż przed zaparzeniem. Kiedy więc po
lunchu (nie żem taka zmanierowana, ale my tu nie jadamy „obiadu”
i „kolacji” tylko „lunch” i „obiad” właśnie, zresztą
kto normalny je obiad między 11:30 a 12:30 lokalnego czasu??) udało
mi się do kompletu z kubkiem gorącej południowoamerykańskiej,
rewelacyjnej kawy zdobyć na własność kolejne ciacho, poczułam
się, rozkołysana swellem, niemal jak w raju :) A Mateo oświadczył,
że on i tak woli żelki i gazowane napoje z puszki..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz