Środa została ogłoszona dniem wolnym, na luzie. Po późnym śniadaniu wsiedliśmy na rowery i popedałowaliśmy trochę przed siebie, trochę w stronę morza. Wczoraj obrazy Boscha o tematach pasyjnych nastroiły nas jednak wielkanocnie od strony duchowej, dziś mijamy niderlandzkie wsie, w pięknej wiosennej odsłonie, które wraz z rozległymi polami i bezkresnymi równinami łąk poprzecinanych kanałami stanowią idealne tło dla świeckich tradycji, jakie celebrować będziemy w nadchodzący weekend. Malowniczy obraz soczyście zielonej, pachnącej trawy, upstrzonej żółcią i bielą rozmaitych gatunków polnych kwiatów i cudowną mieszanką kolorów tych ogrodowych, zwłaszcza tulipanów i szafirków, uzupełniają ptaki i owce z młodymi. Te pierwsze słychać nieustannie w pięknych trelach i wrzaskliwych okrzykach, otaczających nas z każdej strony. Co chwilę wypatrujemy jakiś nowy, nieznany nam gatunek. Owce obsrały ścieżkę rowerową ale wybaczamy, bo są takie urocze! Skubią spokojnie trawę obrastającą nadmorski wał przeciwpowodziowy albo śpią przytulone. Jest sporo jagniąt, wyglądają rozkosznie biegnąc niezgrabnie, by wcisnąć łepek pod brzuch matki i napić się mleka. Za wałem smarkozielone wody zatoki. Pochmurne niebo rozpogadza się i na placu zabaw w nadmorskim Stavoren siedzimy już w cieplutkich promieniach słońca. Mateo sam wrócił do pensjonatu tą samą drogą. Pozostali po nabyciu pocztówek, które przed wysłaniem okleimy naklejkami z wielkanocnym motywem, wracają dłuższą, troszkę naokoło. Na dłuższą metę trasy te jednak są nudne. Brakuje tu lasów.
W Eetcafé Spoorzicht, które już nazywamy naszą knajpką, damskie zawody w bilard. Panie przyniosły swoje kije. Dziś oprócz fury żeberek i gulaszu zamawiamy desery, głównie lody, jak to Chłopcy, ja zaś próbuję holenderskiego vla ni to budyniu ni to kremu, lubię takie. Ten jest śmietankowo-waniliowy z odrobiną truskawkowego musu. Po zmierzchu Mateo zaprzyjaźnia się z kotami z sąsiedztwa, łaszą się, chyba go polubiły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz