Wielki Piątek zaczął się zakupami w miasteczku. Do kilku miejscowych sklepików dołączył spory food track z ogromnym wyborem lokalnych serów, podobny z mięsem i wędlinami i mniejszy z kwiatami. Pierwsze kroki kieruję do księgarni po Hobbita po niderlandzku, do której dostaję gratis niderlandzką powieść. W sklepie z używanymi rzeczami nabywam za 2,5 euro drobiazg z holenderskiej porcelany. Elio wysyła pocztówki. Kwiaty do ozdoby stołu i słodkości z lokalnej piekarni (jako że w tym roku wolę jeździć rowerem niż piec mazurka) zostawiamy na jutro, żeby były świeże, resztę zakupów robimy w markecie.
Malujemy jajka przywiezionymi z Polski farbkami. Ocet, żeby kolor lepiej chwycił pożyczamy od właścicielki pensjonatu.
Obiad gotuje dziś Tata, odgrzewa ściśle mówiąc, potrawa jest niderlandzka, chociaż w roli kiełbasy Rookworst występują parówki ze słoika. Podane zostały z Boerenkoolstamppot - ziemniakami ugniecionymi z jarmużem i paroma innymi składnikami oraz dwoma również gotowymi sałatkami, z których jedna smakuje jak tradycyjna polska mizeria tyle że, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej słodka.
Popołudniu wycieczka do stacji pomp parowych (Ir. D.F. Woudagemaal). Stacja powstała w 1920 roku i funkcjonuje do dziś, kiedy wystąpi taka potrzeba, zwykle od sierpnia do kwietnia. To najwieksza, działająca wciąż stacja na świecie i na tamte czasy była cudem techniki. Powiem Wam, że chociaż bardziej mnie kręcą rośliny i dzieła sztuki, to jestem pod wielkim wrażeniem. Nic dziwnego że obiekt znalazł się na liście Unesco. Jest świetnie zachowany i bardzo zadbany. Widać, że Fryzyjczycy kochają swoje pompy, nie tylko dlatego, że dzięki nim cały ten obszar na którym właśnie stoimy nie znajduje się aktualnie pod wodą. Jako przewodnicy pracują wolontariusze, zafascynowani inżynierią parową i technologią sprzed ery wszechobecnej elektroniki, którzy z pasją opowiadają o tym niezwykłym miejscu. Jeden z nich oprowadził nas mimo, że właściwie obiekt był już zamknięty dla zwiedzających kiedy przyjechaliśmy (godziny w internecie były źle podane). W sklepiku pamiątkowym Mateo, największy fan Lego jakiego znam, wypatrzył dwa zestawy wyprodukowane specjalnie dla stacji: budynek z kominem albo pompa.
Wracamy oczywiście dłuższą drogą wrzuciwszy do GPS-a kilka szczególnie ładnych miejscowości. Za oknem mijamy podobne do siebie domki, a jednak każdy jest wyjątkowy (Mateo nie widzi między nimi różnicy, ale pomiędzy tulipanem a narcyzem za bardzo też, więc jego opinią bym się nie sugerowała). Co jakiś czas pole tulipanów, właśnie tak jak chciałam, chociaż chyba do końca nie wierzyłam że one naprawdę tak sobie rosną szerokimi barwnymi pasami przy autostradzie. Widok jak z bajki. A spójrzcie na flagę Fryzji! Zachwyca mnie tak samo jak kiedyś flaga Macedonii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz