Paleis Het Loo został niejako na deser, a to dlatego, że jest znów otwarty dopiero od 15 kwietnia. Znajdujący się w Apeldoorn pałac, jeszcze do 1975 r. był używany przez holenderską rodzinę królewską jako letnia rezydencja. Dziś, w zbudowanym w latach 1685–1692 dla Wilhelma III, mieści się muzeum domu królewskiego. Ale to nie ono (choć warte zwiedzania), przywiodło nas (a w każdym razie mnie, bo zdaje się że Chłopców skusiłam chyba jednak pałacem) tutaj. Otóż Paleis Het Loo jest holenderską odpowiedzią na Wersal, co widoczne jest (i interesujące dla mnie) przede wszystkim w wypasionym barokowym ogrodzie w stylu francuskim. Chociaż osobiście jestem najbardziej zakochana w angielskich ogrodach krajobrazowych, a symetria nie jest moją ulubioną estetyką, trudno mi się nie zachwycić i nie docenić starań barokowych mistrzów sztuki ogrodowej. Mimo, że wiosna się dopiero rozkręca, a ogród wciąż jest w remoncie, rozmach założenia nadal robi wrażenie. Podróżujący po Europie francuscy ogrodnicy rozpowszechniali nowe koncepcje, które ich doświadczeni holenderscy koledzy rozwijali. Rzadkie i egzotyczne rośliny stosowane w parterach, na nowo odkryte rośliny cebulowe, fascynacja którymi doprowadziła w Holandii do tulipanowej gorączki, dynamiczne kompozycje, pełne przepychu fontanny, ogrodowe ozdoby… można powiedzieć, że sztuka ogrodowa osiągnęła w tamtych czasach najwyższy poziom nie tyle estetyki (bo w każdej epoce jest coś fascynującego) co szaleństwa. Ogrody projektowane w manierze francuskiego klasycyzmu (la grande manière) “prawie zawsze były wielkimi spektaklami odgrywanymi w służbie polityki, miały unaoczniać potegę tego, dla kogo były projektowane”. W jednym z opracowań na ten temat znalazłam taki fragment:
Choć "piętno absolutyzmu" jest widoczne w zbudowanym według modelu wersalskiego ogrodzie, sam zamek sprawia raczej niepozorne wrażenie. Do wyboru są dwie opcje zwiedzania pomieszczeń śladem członków rodziny królewskiej. Wraz z biletem na określoną godzinę otrzymujemy dostęp do audio przewodnika, z którego w formie podcastu słuchamy opowieści z dworskiego życia, ploteczek i historii związanych z mieszkańcami pałacu i należącymi do nich przedmiotami. W na pozór skromnych (jak na królewskie) wnętrzach, spojrzawszy uważniej, zaczynamy dostrzegać wystawne meble, jedwabne tapety, kosztowne zdobienia. Z lekkim niesmakiem, a jednak podziwiamy trofea z polowań w afryce, ozdoby z kości słoniowej (i innych części ciała), stół pokryty skórą nosorożca (sic!)… Przed lub po wycieczce pałacowymi ścieżkami można obejrzeć (naturalnie w stajni) pojazdy należące do rodziny królewskiej, a także z położonego na dachu tarasu spojrzeć na ogród z góry. Warto to zrobić, by podziwiać skomplikowane ornamenty parterów i całościowo spojrzeć na jego kompozycję. Polecam też zerknąć na Google Maps lub poszukać w internecie ujęć z drona, co sama robiłam jeszcze przed wyjazdem do Niderlandów by pozachwycać się chociaż fotografiami tego miejsca. W eleganckim pomieszczeniu obok kas biletowych znajduje się oczywiście sklepik z pamiątkami, w nim sporo interesujących, stylizowanych na luksusowe (pałacowe!) drobiazgów “z epoki”, porcelany, tulipanowych motywów i ogrodniczych gadżetów.
Po powrocie z monarszych włości udaliśmy się na krótką wieczorną przejażdżkę rowerową “nad morze i z powrotem”. Byłoby całkiem miło, gdyby nie chmary komarów i meszek, atakujące z każdej możliwej strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz