W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom oddawać się w czasie wyjazdów. To naturalne: dzieci dorastają, mają własne upodobania i podróżnicze potrzeby. A że mamy różne charaktery, odmienne zainteresowania i rozmaite pasje, ciężko znaleźć punkty wspólne. O ile dziesięcioletni (już!? a pamiętacie jego pierwszą tu na blogu wielką wyprawę na Bałkany?) Elio daje się wciąż przekonać do moich mniej lub bardziej sensownych pomysłów, a ostatecznie i tak nie pozostaje mu nic innego jak dopasować się do naszych decyzji odnośnie wyjazdu, to prawie pełnoletni Mateo (tak, to ten sam mały blondasek z Canberra Express!) może postawić na swoim i zostać sobie w domu, nie doceniwszy moich starań by stworzyć doskonały KOMPROMIS. Cóż, jego wybór. Konsekwencje są takie, że nie możemy za bardzo oddalić się od naszego rodzinnego gniazda, by mieć na niego oko. Oczywiście w dalekie i egzotyczne kraje na innych kontynentach wciąż chętnie by się z nami wybrał, ale na takie naprawdę długie i dalekie wyprawy z rozmaitych powodów na ten moment nie możemy sobie pozwolić, choć liczę, że kiedyś zrealizujemy wszystkie ważne dla nas marzenia i pomysły. Zatem nadeszła kolejna pora by, podobnie jak tuż po pandemii, swoje poznać i chwalić podwórko i jego okolice. Tak wstępnie wygląda tegoroczny plan na wakacje, w którym główną rolę zagrać ma Isabella. Również wyjazd Wielkanocny zamiast tradycyjnej dwutygodniowej wyprawy jak w ostatnich latach, przybrał postać małych wycieczek to tu, to tam, których wspólnym elementem było to, że mają się kojarzyć wielkanocnie, w dowolnym aspekcie tegoż święta. Pojawiły się akcenty zarówno świeckie jak i kościelne, choć nasza perspektywa była, że tak ujmę, poznawczo-kulturowa. No i rozrywkowa też.
Informacje i inspiracje do spędzenia w ten a nie inny sposób dni wolnych i świątecznych znalazłam na stronie oficjalnego portalu turystycznego Województwa Małopolskiego visitmalopolska.pl i w paru innych źródłach, wcześniej zarówno niektóre miejsca jak i obyczaje świąteczne były mi zupełnie nieznane.
Pierwsza wycieczka odbyła się w Niedzielę Palmową. Wybraliśmy się do Wygiełzowa, które akurat kojarzyłam, bo znajdujący się tam skansen chciałam obejrzeć już dawno. Był taki pomysł, kiedy Elio miał kilka lat, żeby odwiedzić wszystkie miejsca z wypożyczonej przez niego z biblioteki tekturowej książeczki "Małopolskie wędrówki dla przedszkolaków". Raz, pewnego słonecznego dnia zajechaliśmy do Zamku Lipowiec, jednak do Parku Etnograficznego, również będącego częścią Muzeum Małopolski Zachodniej i widocznego z zamkowych murów już nie zdążyliśmy, godzina zamknięcia była już zbyt bliska. Pomyślałam, że wiosna to idealny moment na wizytę w tym miejscu, a na potwierdzenie tego na stronie wspomnianego wyżej muzeum odkryłam informacje o uroczystych obchodach Niedzieli Palmowej “pełnych tradycji i radości”. Na Mszę Świętą w zabytkowym drewnianym Kościółku z Ryczowa się nie załapaliśmy, nie ominął nas za to Konkurs na Najsmaczniejszego Mazurka Wielkanocnego. Wypieki przygotowane przez uśmiechnięte i wystrojone w regionalne stroje panie z okolicznych Kół Gospodyń Wiejskich były przepyszne i nie łatwo było oddać “głos publiczności” na ten jeden jedyny. Z tym że, jak to mazurki, były niemożliwie słodkie (nawet jeśli na spróbowanie dostawało się ledwo centymetrowokwadratowy kawałeczek) poradziliśmy sobie dzięki zabranemu z domu termosowi mocnej, gorzkiej czarnej kawy. Oczywiście na miejscu też można było zakupić napoje, gofry i pare innych przekąsek, a na pozostałych jarmarcznych straganach cudne, inspirowane wiosną rękodzieła. Na przykład niebieską ważkę ze szkła, która zastygła na szybie okna w naszym salonie, włóczkową pszczółkę, którą kupił sobie Elio lub słoiczek obłędnie pysznych i bosko pachnących, ręcznie ucieranych z cukrem płatków róż. Wstęp w tym dniu był darmowy, a wnętrza budynków można było jak w każdy inny zwiedzać. Wszystko to w scenerii soczyście zielonej trawy, pokrytych baziami gałęzi drzew i kwitnących krzewów bzu, forsycji i owocowych drzewek. Odbywały się także: Konkurs na Palmę Wielkanocną, Wielkanocne Warsztaty (zdobienie jajek techniką “pisania” woskiem oraz malowanie drewnianych zajączków, jajek i baranków), rodzinny Konkurs “Wielkanocne poszukiwanie jajek” i koncerty. Nie we wszystkim wzięliśmy udział, ale za to poczułam się bardzo zainspirowana cukierniczo. Wiadomo było, że w tym roku przynajmniej będziemy mieć pomalowane jajka i upieczonego mazurka. Naoglądawszy się ich w Wygiełzowie nie miałam wątpliwości, że i mój MUSI być zgodnie z tradycją tak pięknie i bogato ozdobiony bakaliami.
Następna wycieczka odbyła się w Wielki Piątek, zaraz po tym jak pomalowaliśmy jajka. Zwykle używam do tego naturalnych barwników dostępnych na codzień w szafkach kuchennych jako żywność bądź przyprawa do tejże. Postanowiłam jednak wykorzystać opakowanie sztucznego barwnika, który przejechał z nami całą włoską Emilię-Romagnie i pól Saksonii, nie doczekawszy się okazji by zostać zużytym. Ponieważ Elio był ciekawy kościelnych obrzędów, tym bardziej, że tego maja jego koledzy z klasy przystępowali do Pierwszej Komunii, pomyślałam że moglibyśmy wybrać się na Drogę Krzyżową. Spodziewając się tłumów na tej najsłynniejszej, w Kalwarii Zebrzydowskiej, odrzuciłam pomysł by tam obejrzeć Misteria Męki Pańskiej, chociaż z pewnością sceny biblijne odegrane przez ojców bernardynów i aktorów, z pewnością zrobiłyby na Elio wrażenie. Odwiedziliśmy Miechów, gdzie także w sposób wyjątkowo uroczysty celebruje się Triduum Paschalne. W tej niepozornej miejscowości znajduje się bowiem niezwykła Bazylika Grobu Bożego, wraz z dawnymi zabudowaniami klasztornymi. Jest to miejsce wyjątkowe, obiektem szczególnego kultu jest tu Grób Boży, będący dokładną kopią jerozolimskiego. Powstała ona w XII wieku, a w czasach kiedy Jerozolima została przejęta przez sułtana Saladyna, co uniemożliwiło ruch pielgrzymkowy w tamtym rejonie, to Miechów stał się celem pątników zarówno z Polski jak i innych krajów Europejskich. Według rocznika miechowskiego, zakonnik bożogrobiec - Marcin zwany Gallem (z pochodzenia był Francuzem) przybył do Miechowa z Jerozolimy wraz z ówczesnym właścicielem miasta i okolicy księciem Jaksą herbu Gryf, który udał się na pielgrzymkę do Ziemii Świętej w 1162 r. Jak głosi legenda Jaksa zabrał ze sobą w drogę powrotną kilka worków z ziemią z miejsca gdzie znajdował się tamtejszy Grób Pański, która miała ponoć zostać wysypana pod fundamenty ufundowanego przez niego kościółka. W ścianę kaplicy wbudowany jest natomiast fragment skały, oprawionej w odlaną z brązu koronę cierniową, z której Grób Chrystusa był wykuty. Kamień ten od czasów średniowiecznych znajdował się w miechowskim skarbcu i został wmurowany w latach 70-tych XX w. Wśród gości odwiedzających Miechów było wiele znamienitych postaci, w tym królowie Władysław Łokietek, Władysław Jagiełło czy Zygmunt III Waza. Ponieważ miechowski Grób musiał być odbudowany po pożarze klasztoru w 1506 r., jego aktualna wersja jest kopią jerozolimskiego z roku 1530. Miechowscy zakonnicy nie tylko stworzyli kopie Grobu Jerozolimskiego ale i przenieśli na grunt polski i rozpowszechnili wiele obyczajów i obrzędów, które weszły na stałe do kalendarza kościelnego. Do dziś we wszystkich klasztorach zarządzanych przez bożogrobców, w każdy piątek odprawiane jest nabożeństwo drogi krzyżowej. Dodatkowo w bazylice można zobaczyć replikę Całunu Turyńskiego. Miałam obawy czy nie będziemy przeszkadzać w uroczystościach, jednak wierni uczestniczący w nabożeństawach byli bardzo mili i zamiast spodziewanych krzywych spojrzeń i dezaprobaty, spotkaliśmy się tylko z zachęcającymi uśmiechami i pomocą w poruszaniu się po zakamarkach i sekretnych salach tego zaskakująco interesującego kościoła. Elio bywał już wcześniej w rozmaitych kościołach, również w czasie mszy czy innych nabożeństw. Ponieważ był to Wielki Piątek specyficzny nastrój dnia sprawił, że było to dla niego nowe, ciekawe i dające do myślenia przeżycie. I tak powinno być.
Tymczasem na Wielką Sobotę zaplanowałam wycieczkę w zupełnie innym klimacie, już wesołym, kolorowym i radosnym. Pogoda nam sprzyjała. Słońce pięknie grzało, ptaszki śpiewały, kawa z termosu smakowała doskonale, a wszystko, dosłownie wszystko wokół pokrywały kwiaty, gdyż wszędzie tam gdzie akurat nie kwitły po prostu je domalowano. O tej wsi słyszałam już wcześniej i nie raz i myślałam, że wszyscy oprócz mnie już ją widzieli. Mowa o Zalipiu, w którym lokalne artystki pokrywają barwnymi motywami kwiatowymi swoje domy i zagrody. Na miejscu okazało się, że podobnych wsi jest kilka, tylko jakimś sposobem akurat ta stała się sławna. Na cały świat, bo wzmianka o niektórych malarkach pojawia się w zagranicznych przewodnikach, nawet w japońskim! Do wielu domów i obejść można wchodzić i podziwiać a także nabyć pełne żywych barw i motywów wyroby. Większość interesujących nas miejsc była w tym dniu albo już albo w ogóle zamknięta: Zagroda Felicji Curyłowej - Filia Muzeum Etnograficznego w Tarnowie czy Dom Malarek, zaś kościół św. Józefa Oblubieńca totalnie przepełniony, ale nie szkodzi. Chętnie przyjedziemy jeszcze raz, eksplorując przy okazji pozostałe malowane wsie. Osobiście uważam, że gdyby wszystkie polskie miasta i wioski tak wyglądały, nasz kraj byłby nie tylko ładniejszym ale i lepszym miejscem.
Samą Wielkanoc choć w Małopolsce spędziliśmy po Włosku czyli na świeżym powietrzu, innymi słowy po naszemu. Pierwotnie chciałam wreszcie zrealizować moje wymarzone kilka lat temu, kiedy Tata opowiedział mi o rosnących w Dolinie Chochołowskiej całych dywanach krokusów, Wielkanocne Śniadanie-Piknik. Zabrać żurek w termosy, sałatkę jajeczną w pudełku i ciacho, i zjeść je na kocu, na górskiej polanie, w malowniczej scenerii. Zrezygnowałam z tego pomysłu, bo wiadomo było, że Mateo nie będzie chciał z nami jechać, a chciałam żebyśmy TO Śniadanie zjedli jednak wspólnie. Poza tym wszyscy teraz chcą w te krokusy jechać i wrzucić je na instagrama, nie bacząc że przy okazji zostały zadeptane. Zatem może kiedyś, może w innych górach. Gdzie zatem wybrać się po śniadaniu w plener nie mieliśmy problemu, bo na kawę najlepiej na Bagry! Spakowaliśmy wiec kawę i mazurka, coś do czytania, coś do pogrania i pojechaliśmy na plażę. Spodziewałam się nad jeziorem licznych Wielko-Niedzielnych spacerowiczów, lecz tłum plażowiczów opalających się a nawet zażywających kąpieli (fakt, że było prawie 30 stopni w słońcu) totalnie nas zaskoczył.
Największe atrakcje odbyły się w Wielkanocny Poniedziałek. Choć nie praktykujemy od dawna oblewania się wodą, tudzież innych zwyczajów związanych ze Śmigusem-Dyngusem, postanowiliśmy zobaczyć jak to robią inni. Profesjonaliści. Słyszeliście kiedyś o Siudej Babie albo Dziadach Śmiguśnych z Dobrej? Ja do tej pory też nie. Tę pierwszą sobie darowaliśmy, bo nie jesteśmy aż tak szaleni żeby w wolny, świąteczny dzień zrywać się wcześnie rano, by spotkać kapłankę z pogańskiej legendy, która pod postacią usmarowanego sadzą i odzianego w podarte kobiece szmatki chłopaka nagabuje młode dziewczęta, by ją zastąpiły na straży świętego ognia ku czci bogini Ledy. Może za rok będziemy kontynuować małopolskie wycieczki i opowiemy o spotkaniu z tą ustrojoną w korale z ziemniaków postacią. Być może zdamy wtedy relacje z Lipnicy Murowanej, gdzie palmy wielkanocne są naprawdę wysokie i opowiemy jakie wrażenie zrobiły na nas opony wielkopostne, unikatowe malowane płótna o tematyce pasyjnej, których w Małopolsce zachowało się osiem i można je obejrzeć w trzech drewnianych kościołach na Szlaku Architektury Drewnianej w Małopolsce. Albo poszukamy Pucheroków. Do Dobrej, koło Limanowej dotarliśmy tuż przed południem i to było coś, w czym warto wziąć udział, co potwierdzi zwłaszcza nasz żądny przygód i marnowania wody dla dobrej zabawy cynamonowooki dziesięciolatek. Natychmiast przyłączył się do odbywających się na głównej ulicy wygłupów, przynajmniej obsypując przejeżdżające auta walającą się już wszędzie słomą. Mi jednak nie o to chodziło by oddać się szaleństwom Lanego Poniedziałku, lecz przyjrzeć się owej intrygującej tradycji. Jak przystało na porządną korespondentkę wojenną, ubrałam się w swój ulubiony płaszcz przeciwdeszczowy (niepotrzebnie gdyż osób w moim wieku i tak nie polewano wodą) i uzbrojona w aparat udałam się, chciało by się napisać w sam ogień walk, gdyby bronią nie było to czym ogień się gasi. Początkowe rozbawienie szybko zastąpił podziw dla uczestników całej tej imprezy. Dziady Śmiguśne, zwane też Śmiguśniokami, pochodzą z podobnej bajki co Lajkonik, czyli historii związanych z najazdem Tatarów. Ten konkretny zwyczaj kolędowania i psotów nawiązuje do najazdu tychże na klasztor w Szczurzycu w XIII wieku. Jak to w takich sytuacjach bywa, po drodze grabili majątki i wsie a ludzi brali w niewolę. Wypuszczając jeńców, obcinali im jezyki, by nie mogli zdać relacji z tego co się wydarzyło. Z tego powodu ci wydobywali z siebie dźwięki podobne do turkotania, zaś by uniknąć zimna okrywali się słomą. Udało im się przetrwać dzięki życzliwości okolicznych mieszkańców (stąd między innymi nazwa miejscowości), a na pamiątkę tego młodzi mężczyźni przebierają się w słomiane stroje, własnoręcznie wykonane i za pomocą charakterystycznych odgłosów zaczepiają kierowców, przy okazji polewając ich wodą lub obsypując słomą. Zwyczaj ten, praktykowany od pokoleń, objęty jest patronatem gminy. Jest wesoło ale bardzo kulturalnie. Polewanie wodą jest symboliczne, chyba że ktoś naprawdę chce zostać porządnie oblany i świadomie decyduje się wziąć udział w zabawie. Poprzebierani panowie są niezwykle mili, chętnie wdają się w pogawędki lub pozują do fotografii. Imponujące jest nie tylko jak wyglądają ich stroje, których przygotowanie wymagało zapewne sporo pracy ale i to jak dzielnie w nich paradują, ponieważ są bardzo ciężkie. Zabawa trwa mniej więcej do południa. Niedługo potem kontrolę nad główną ulicą miasteczka przejmuje ekipa sprzątająca i po Śmiguśniokach i ich słomie, nie ma śladu. My już wtedy przenosimy się na pobliski plac zabaw. Elio biegnie się pobawić, a ja i Tata nakrywamy nasz mały turystyczny stoliczek do kawy i zachowanych na ten moment pozostałych kawałków świątecznego ciasta.
Na ostatnią, związaną z Wielkanocą wycieczkę wybieramy się z Elio już po wyjeździe Taty na morze, który nastąpił tydzień po Świętach. W zasadzie to wybraliśmy się tam trzy razy, i dopiero za tym trzecim udało nam się zobaczyć słynne Drzewka Emausowe, których istnienie jak do tej pory nam jednak jakoś umknęło. Owe drzewka, choć zakupić je można było wraz z innymi drobiazgami w drugi dzień Świąt Wielkanocnych na dorocznym kiermaszu odpustowym odbywającym się nieopodal Klasztoru Norbertanek, związane były z dawnymi wierzeniami i obrzędami z czasów pogańskich. Szczególnym kultem darzono wtedy drzewa, które stały się symbolem odradzającego się życia, nadziei i radości. Ponadto wierzono, że wiosną, kiedy przyroda się odnawia (a zamiast Wielkanocy obchodzono wówczas Zaduszki), dusze zmarłych, pod postacią ptaków, przesiadują w ich koronach. By podtrzymać tę tradycje Muzeum Krakowa zachęca do własnoręcznego wykonywania tej specyficznej ozdoby wielkanocnej organizując co roku, podobnie jak to się ma z Szopkami Krakowskimi, konkurs na Najpiękniejsze Drzewko Emausowe, które potem, tak jak wspomniane Szopki można obejrzeć na wystawie w jednym z muzealnych oddziałów - w tym roku w Kamienicy Hipolitów. Pierwszą nieudaną próbę podjęliśmy w majowy piątek zapomniawszy, że jest Noc Muzeów, co zmieniło godziny otwarcia na późniejsze, a nie mieliśmy akurat ochoty zostawać w centrum na dodatkowe kilka godzin, mimo że sposobów na zabicie czasu znalazłoby się zapewne wiele. Ten sam błąd zrobiliśmy dzień później, kiedy po późnowieczornym zwiedzaniu wystawy w ogóle nie otworzono. Na szczęście udało się, zanim ekspozycja dobiegła końca, a dla pewności, że znów nie pocałujemy przysłowiowej klamki, rano najpierw zatelefonowaliśmy do kasy biletowej muzeum. Wizyta pośród wykonanych z najróżniejszych materiałów i według najwymyślniejszych koncepcji drzewek po pierwsze uświadomiła mi, że całkiem nieświadomie już kiedyś wykonałam podobne drzewko przy okazji wielkanocnego dekorowania mieszkania. Po drugie postanowiłam, że w kolejnym sezonie wprowadzę nową tradycję robienia co roku takiej ozdoby, choć w konkursie nie zamierzamy brać udziału. Z drugiej strony, kto wie?