poniedziałek, 10 kwietnia 2023

Nasza Włoska Wielkanoc

Spaceruję brzegiem morza, pod podeszwami butów chrzęszczą muszelki. Te większe i ładniejsze podnoszę i wkładam do kieszeni. Dalej świętujemy po włosku. Ok, nie tańczymy na zielonej trawce przy głośno włączonej muzyce wraz z połową rodziny ani nie uczestniczymy z przyjaciółmi i znajomymi w śpiewanym na całą ulicę karaoke w lokalnym barze. Nie aż tak. Jednak polskie tradycje wielkanocne trudno nam było w tym roku zrealizować, głównie ze względów lokalowych. Mam na myśli te świeckie, aspekty religijne katolickiego Święta Zmartwychwstania interesują nas jedynie w kontekście kulturowym i artystycznym. Chociaż nasz kontakt z kościołami był akurat dość intensywny. Wczoraj, w Wielką Sobotę zwiedziliśmy trzy bazyliki, jedno mauzoleum i baptysterium, dziś jedną bazylikę, leżącą poza granicami Rawenny w Classe, ale o mozaikach będzie osobno (bardzo na to zasługują!).
Po pierwsze, w Wielki Piątek, kupiliśmy jajo i babę. Jedno i drugie jest sporych rozmiarów i zapakowane w ozdobny papier, w zależności od miejsca mniej lub bardziej starannie i pięknie. Jajko jest z grubej czekolady i skrywa niespodziankę, jak znane wszystkim Kinder Niespodzianki, popularne i lubiane przez wszystkie dzieciaki jakie znam. To też w założeniu miało być dla dzieci i w marketach jest wielki wybór niespodzianek na licencji z ulubionymi bohaterami z bajek i filmów lub drobnych zabawek. Ale jak to w marketingu bywa (co w tym wypadku mnie akurat cieszy), są też, podobnie jak kalendarze adwentowe, niespodzianki specjalnie dla dorosłych. Czytałam np. o jajkach z kolczykami Svarovskiego. Ja nasze kupowałam w zwykłym supermarkecie, z obawy że  tego dnia nie będzie  już okazji na lepsze i ładniejsze (albo w ogóle). Wypatrzyłam tylko jedno względnie interesujące, z małymi foremeczkami do wypieków, ale: mam ich już całe mnóstwo, opakowanie było brzydkie, no i co to za niespodzianka jeśli na opakowaniu pokazano co będzie w środku? Wybrałam z białej czekolady licząc, że w środku będą jakieś bombonierkowe słodycze. Jajo ponoć głowa rodziny otwiera w Wielką Sobotę przy pomocy młotka. Nie był jednak potrzebny nasze i tak było popękane. Wewnątrz (o wielkie rozczarowanie!) skrywał się brzydki długopis.
Świateczna babka La Colombia jest ”młodsza siostra” bożonarodzeniowej Panettone. To tradycyjne ciasto drożdżowe nadziewane skórka pomarańczowa, w kształcie gołębicy (stad nazwa), która jest tu symbolem Wielkanocy i najpopularniejszym kształtem świątecznych i dolci, czyli słodyczy.
Po drugie w Niedzielę wybraliśmy się, tak jak to robią Włosi, zrobić sobie piknik na świeżym powietrzu. Akurat ta włoska tradycja pokrywa się z naszym sposobem spędzania wolnego, również świątecznego, czasu. Spędzamy zatem całe popołudnie nad morzem. Zajadamy przekąski, które został jeszcze z Maranello: chrupiąca cieciorka, oliwki, taralli i słodycze kupione w uroczej Pasticcerii w centrum Rawenny. Plaże nie są tak piękne jak nasze bałtyckie, ale morze to morze… Jest dobrze. Jedna, jeszcze w Classe, w remoncie. I tak nie jest w naszym klimacie. Za dużo tandetnej komercji i dostępu do cywilizacji w ogóle. Tata na widok koparek przypomina sobie scenę z filmu „Gomorra”. Dzwonimy z życzeniami do bliskich na WhatsApp i przenosimy się na inną, ładniejszą i bardziej dziką Lido di Dante, choć z widokiem na platformy wiertnicze.
À propos Dante’go. Rawenna zdaje się być jego miastem, tak jak Maranello miastem Enzo Ferrari. Właśnie tu zmarł ten rodowity florentczyk, autor Boskiej Komedii którą postanawiam sobie kiedyś jeszcze raz przeczytać. Tylko tym razem również z Niebem. I najlepiej po włosku.
Wielkanocny Poniedziałek dla odmiany spędzamy w górach. Dostojne Dolomity. Piękne! Zapisujemy na mapie co ciekawsze miejsca, zapamiętujemy co ładniejsze widoczki. Jedziemy do austriackiego hotelu w którym zrobimy przystanek, dłuższą o 1,5 godziny ale za to bardziej malowniczą trasą. Trochę niepokoi nas jednak wszechobecna susza, wyschnięte koryta rzek. Może tak tu wygląda wiosną każdego roku? Tam gdzie woda jest, wygląda na krystaliczną i ma przepiękny turkusowy kolor. Wbrew informacjom z internetowych blogów markety są dziś zamknięte, nie udało nam się kupić wałówki na drogę ani zapasów ulubionych włoskich smakołyków do Domu. W Dolomitach nie udaje nam się też znaleźć restauracji, a pomału robimy się głodni. Mimo to, nie żałujemy, że nie spędzamy teraz czasu przy suto zastawionym, świątecznym stole. No może odrobinkę. Póki co żyjemy wrażeniami ostatniego tygodnia. Strawy dla ducha (i oka) mieliśmy aż w nadmiarze, nawet jak na nas. Czujemy się lekko przebodźcowani. Bardziej niż wykwintne jedzenie przyda nam się teraz odpoczynek.



























































































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...