Niby że do kulinarnej stolicy Włoch. Niby że do miasta z najstarszym uniwersytetem w Europie (sorry, Sorbono). Do ojczyzny spaghetti z bolońskim, drugim ulubionym, po rzecz jasna pomidorowym, sosie Chłopców. Ale nie o jedzenie ani zabytki chodzi, lecz o samochody. Chociaż pomysł zaczął się jednak od zabytków. Współcześnie Bologna zostaje trochę w tyle w porównaniu z innymi miastami tłumnie nawiedzanymi przez turystów. Sam region Emilia-Romagna, raj dla smakoszy, przez zwykłych turystów jest mam wrażenie, raczej pomijany. Chociaż niemal każdy zna ocet balsamiczny z Modeny i lubi sos z Bolonii, który grubo posypuje serem z Parmy, jako cel wakacji wybierze Rzym, Wenecję bądź Florencję. Sama też nigdy o Bolonii nie myślałam dopóki nie obejrzałam filmu “Wyspa Róż”, opartego na prawdziwej i ciekawej dość historii (lecz niezbyt długiej) sztucznej wyspy u wybrzeża Włoch, będącej samowolą budowlaną i ogłoszonej niepodległym krajem. Sam film mi się nie spodobał, lecz brukowana Bolonia z licznymi arkadami wydała mi się intrygująca. Dodatkowo w średniowiecznej Bolonii studiował medycynę bohater “Złodzieja Luster”, pełnej tajemniczej i gęstej atmosfery powieści Martina Seaya, którą w międzyczasie czytałam. To było doskonale kompromisowe rozwiązanie na lato: trochę zabytków i ogrodów do pozwiedzania, być może mniej obleganych przez wakacyjny tłum skoro miejsce nie tak popularne jak inne, no i schronić się można w trakcie tego zwiedzania przed lejącym się z nieba nadmiarem letniego słońca w cieniu ciągnących się w nieskończoność krużganków, potem odpoczynek na włoskiej riwierze, w okolicach Rimmini właśnie, z małą wycieczka do Rawenny pełnej wspaniałych bazylik ze wspaniałymi mozaikami, coby od tego gapienia się w Adriatyk nie umrzeć z nudów. Trzeba było jeszcze jakoś przekonać Chłopców. Ani urodzony w pobliskiej Modenie Luciano Pavarotti, ani tym bardziej pochodzący z Bolonii Pier Paolo Pasolini nie byliby do tego zdolni. I wtedy na scenę wjechały superszybkie, superwypasione samochody. Odkryłam, że w okolicy znajduje się kilka muzeów samochodowych (Ferrari i Lamborghini) oraz Muzeum Ducati. Dodatkowo jeszcze Muzeum Lodów, które faceci w mojej rodzinie kochają prawie tak samo szczerze i głęboko jak auta i rowery. Jak wiecie z postu o Istrii nie pojechaliśmy. Powstrzymał nas antycyklon i związane z nim 42-stopniowe upały trwające ponad tydzień. Jak mawiają: nie ma tego złego - na Istrii było super. Mówią też, że na wszystko jest odpowiednia pora i „na Bolonię” i jej okolice nadeszła teraz - pora wielkanocna. Toteż brniemy do Brna autostradą, gdzie na naszej tradycyjnej ikeowskiej stołówce zjemy typowy czeski szwedzki obiad, a następnie przenocujemy w znanym już hotelu Jufa, tym razem w Grazu a nie w Wiedniu, bo jest bardziej „w połowie drogi”. Docelowo zmierzamy do Modeny a właściwie sąsiedniego Maranello, gdzie zmarł urodzony w tej pierwszej Enzo Ferrari, którego nikomu, nawet jeśli motoryzacja nie jest jego nomen omen konikiem, przedstawiać nie trzeba. Ze znalezieniem noclegu znowu mieliśmy mały problem, ale jak Tata odkrył TEN hotel, nie było mowy żebyśmy zamieszkali gdzie indziej: Hotel Maranello Village. Chłopcy jeszcze nie wiedzą, mam nadzieje że im się spodoba niespodzianka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wielkanoc w Małopolsce
W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...

-
„Ludzie dzielą się na dwa gatunki: tych, którym nie trzeba tłumaczyć, po co chodzi się w góry, i tych, którym nigdy się tego nie wytłumaczy”...
-
Doszliśmy do wniosku w naszej hobbickiej norce, że nadeszła pora by wychylić ciekawskie nosy poza swojską i przytulną Europę i poszukać przy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz