Źle mi się spało w Grazie. Może z troski o Elio któremu wciąż zdarza się przywędrować w środku nocy do naszego łóżka a teraz zamiast spać z nami uparł się zająć osobny pokój, sam w nieprzeniknionych ciemnościach (zapomniał spakować swoją nocną lampkę w kształcie jeżyka). Może z niewygody rozkładanej, wkurzająco skrzypiącej dostawki, na której strach się położyć, z obawy że się złoży jak scyzoryk, więc musiałam zająć ją ja jako jednocześnie lżejsza i mniej wiercąca się od pozostałych kandydatów. Wiedeńska Jufa pasowała nam bardziej.
Po (standardowym) śniadaniu ja zajęłam się poranną toaletą a Chłopcy poszli na znajdujące się tuż obok boisko, porzucać do kosza. Mateo bez swojej piłki się nie rusza choć o mały włos zgubiłby ją w Brnie na parkingu pod Ikea.
Za górami, po włoskiej stronie totalny wybuch wiosny! Soczysta zieleń młodych listków i trawy, żółć forsycji i mleczy, drobniutkie płatki kwitnących na biało drzew i mnóstwo stokrotek. Im dalej od Alp tym więcej fioletów: tu już kwitną bzy i bujne glicynie. Pogoda iście majówkowa. Na termometrze 19,5 stopnia Celsjusza.
Z niechęcią pozwalam zrobić postój przy McDonaldzie i kupić Chłopcom frytki. Zjemy włoską obiadokolacje czyli późno, na frytkach jakoś dotrwają do wieczora. Mam ochotę na matchę ale tu nie ma a kolejnej kawy jakoś wyjątkowo nie chcę, mimo że to Włochy.
Na miejscu przed 18:00. Pod koniec źle skręcamy i dojeżdżamy pod hotel bardzo polną i dziurawą drogą. Jest baaardzo czerwono i sportowo. Zakwaterowano nas w Suzuce, Chłopcy woleliby w Le Mans. Ja wolałabym w tym starym kamiennym domu na wsi, na totalnym pustkowiu, z ogrodem zarośniętym na wpół dzikimi krzakami, który proponował mi Tata jako alternatywę. Królowa kompromisów nie mówi też na głos, że tak w ogóle to ona woli Lamborghini, żeby jej przypadkiem nie wyrzucili z tego tendencyjnego, znaczy tfu! tematycznego hotelu. Chłopcy od razu zajmują najlepsze pokoje, zatem my śpimy w kuchni.
W lodówce nie ma wina w prezencie, tylko zwyczajny, (prze)płatny minibar. Prezent jest na blacie. W środku nie kluczyki do czerwonego i sportowego auta jak sugerują znajomi, lecz ściereczka, jednorazowe rękawiczki i środki czystości, też w wersji mini.
Dopiero robiąc sobie fotkę z logo skojarzyłam o co chodzi z tą „stajnią samochodową”. Z naszej czwórki tylko ja nie jestem fanką motoryzacji (nawet nie rozróżniam modeli samochodów, chyba że po kolorach) dlatego też jakoś specjalnie się nad tym nie zastanawiałam.
Wieczorem, po długiej podróży, starcza nam sił tylko na kolację. Pobliska Ristorante Nuova Estense dal 1987, nic nadzwyczajnego ale swojsko i smacznie. Nie ma pizzy ani gnocchi, w menu regionalne specjały. Wybieramy tortellini i ravioli, a na deser zuppa inglese, o której ciekawe informacje (oraz przepis) znajdziecie tu.. Następny posiłek zaczniemy od gnocco i tigele, tym razem już nie zmieściliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz