wtorek, 19 kwietnia 2022

I znów nie ma skowronków…. :(

Lany Poniedziałek - Powrót do domu. Przystanek  po drodze: Lipsk. Mamy tam sprawy gastronomiczno-degustacyjne do nadrobienia. Tureckie bistro znajduje się w centrum handlowym, a zatem jest dziś zamknięte na cztery spusty. Plan B: grecka restauracja okazuje się rozczarowaniem, wszystko smakuje tak samo i zupełnie nie tak jak w tej w s-Hertogenbosh. Jeszcze gorzej sprawa ma się ze lipskimi skowronkami. Rano we wtorek jeździmy bez śniadania, no prawie bo zjedliśmy po kubeczku holenderskiej owsianki, sprzedawanej w kartoniku tetra pak jak maślanka, w poszukiwaniu tych cholernych ciastek, które uparłam się koniecznie spróbować. Po kilku nieudanych próbach - nie wszędzie je pieką, a to piekarnia się przeniosła, a to dziś wyjątkowo jest zamknięta, wydaje się że wreszcie trafiliśmy we właściwe miejsce, widzę z daleka przez przeszklone drzwi całą stertę leżącą na ladzie i już cieknie mi ślinka, ale drzwi się nie otwierają. Co jest??, myślę i zauważam na drzwiach godziny otwarcia i zamknięcia sklepu, jest czynny do 12:30.  Desperacko zerkam na zegarek 12:40. Ekspedientka nakrywa skowronki jakąś lnianą ściereczką i kręci złośliwie głową, widząc że do niej rozpaczliwie macham. Sprawa jest beznadziejna, za chwile wyjeżdżamy za rogatki miasta, znowu się nie udało. Może zdążylibyśmy gdybyśmy nie poszli popatrzeć na Pomnik Bitwy Narodów, ale nie wyobrażałam sobie, że moglibyśmy tego nie zrobić. Mieliśmy tylko rzucić okiem, lecz Elio namówił nas żeby wejść do środka (nawet nie wiedziałam że można). Nie znam historii pomnika, a muzeum sobie z braku czasu odpuściliśmy. Wiem, że upamiętnia wyjątkowo krwawą bitwę z 1813 r. i jest największą budowlą pomnikową Europy (91 m wysokości). Jak już pisałam sprawiał bardzo ponure wrażenie i wzbudzał we mnie nieprzyjemne odczucie (taką nieokreśloną, gęstą atmosferę czuć w całym mieście). Dopóki nie podeszliśmy bliżej… Trudno uwierzyć, że odsłonięty sto lat po bitwie monument został zbudowany ludzką ręką, podobnie jak… Skojarzenie pojawia się natychmiast i myślę że nie jest przypadkowe: zabytki starożytnego Egiptu czy Mezopotamii. Olbrzymi kamienni strażnicy przy wejściu, kolejne gigantyczne postaci w środku, majestatyczna konstrukcja budowli, punkty widokowe w górnej części pomnika (wspaniała panorama miasta). Wszystko to przenosi myślami trochę do Doliny Królów, trochę Statui Wolności (a trochę Władcy Pierścieni). W końcu to były te czasy: odkrycia archeologiczne, drapacze chmur za oceanem… Patrząc w ten sposób widzimy jaki jest niesamowity i imponujący, nie tylko rozmiarem. Jeśli chodzi o zwiedzanie, wszystko jest świetnie zorganizowane, należy poruszać się w górę i w dół w określonych kierunkach, licznymi, nieco stromymi i krętymi schodami lub windą, w czym pomagają strzałki i sygnalizacja świetlna. Bilet rodzinny kosztował nas 20 EUR. Jeśli będziecie kiedyś w Lipsku, koniecznie! I dajcie znać jak smakują Leipziger Lerche.
Ostatni tydzień spędziliśmy też z pewną szaloną szwedzką rodzinką, stworzoną przez Martina Widmarka, którego wszyscy rodzice kilkulatków z pewnością kojarzą. Jeśli lubicie młodych detektywów Lassego i Maję to Janssonowie Wam się spodobają. Polecamy!

Oba zdjęcia skowronków pochodzą z internetu:




Pozostała część fotoopowieści jak zwykle moja:




































poniedziałek, 18 kwietnia 2022

“Wiosna, wiosna, ach to ty!”

W tym roku Wielkanocne Śniadanie zjedliśmy wyjątkowo szybko, zapakowaliśmy rowery na bagażnik i ruszyliśmy po do znudzenia płaskich i równiutkich holenderskich szosach, by jak najlepiej wykorzystać ostatni dzień w kraju żeglarzy, handlarzy i ogrodników. Jako że do tych ostatnich mi jakoś najbliżej, oczywistym było, że wczesnym popołudniem zabawimy w jakimś ogrodzie, najlepiej z filiżanką dobrej kawy lub herbaty w ręku. Wybór też był oczywisty. De Oevertuin wypatrzyłam w  regionalnych broszurach i ulotkach dla turystów w naszym mieszkanku i to było absolutnie najlepsze miejsce na spędzenie Wielkanocnej Niedzieli! Jest uroczy, trochę bajkowy i wyobrażam sobie jak musi być tam pięknie w środku sezonu, kiedy wszystkie drzewa całkowicie się zazielenią a kwiaty bujnie zakwitną. Na ten moment przyroda jeszcze leniwie budzi się do życia, świeże pąki na gałęziach nabrzmiewają albo dopiero co wypuściły świeżutkie listki, kwitną tylko pierwsze wiosenne kwiatuszki: prymulki, niezapominajki, kaczeńce i pastelowe drzewa, różowowiosennie lub na biało. Wrzośce prześcigają się w różu z magnolią. Podglądamy romansujące zwierzęta - parkę żółwi, dwie wirujące wokół siebie karmazynowe ryby i hodowane tu ptaki. Elio zatrzymuje się na dłużej przy zagrodzie z małymi owieczkami. Słońce grzeje cudownie. Miejsce przypomina mi trochę arboretum w Lądku Zdroju, tu też właściciele stworzyli ten czarodziejski zakątek własnymi rękami, praktycznie od zera (kompletnie nic tu nie rosło kiedy zakładali ogród). Właścicielka częstuje Chłopców czekoladowymi jajeczkami i proponuje coś do picia (kawa, herbata lub sok 1,5 EUR), ale męska część ekipy przebiera już nogami i popędza mnie, bo chcą wreszcie wskoczyć na rowery. Przenosimy się zatem do Giethoorn, prześlicznej, bajecznej wioski, której fragment mijaliśmy w Wielki Piątek wracając ze stacji pomp. Z rowerami spacer pomiędzy pięknymi, dopieszczonymi w każdym centymetrze domkami z ogródkiem, nie wchodzi w grę, zabrania tego wyraźnie ustawiony na początku ścieżki znak drogowy. Zresztą są takie dzikie tłumy i na chodniku, i na wodzie (łódki, kajaki i PRAWDZIWE rowery wodne), że nawet nie mamy na to ochoty i natychmiast ruszamy w przeciwnym kierunku, z dala od ludzi, w okolicę Parku Narodowego Weerriben-Wieden, gdzie jest o wiele przyjemniej, chociaż też tłumnie, a to za sprawą skrzydlatych stworzeń, których tu jest jeszcze więcej niż spotykaliśmy dotychczas. Małe i duże ptaki, większość z nich dumnie krocząca lub płynąca na czele lub za gromadką ciekawskich, puchatych maluchów. Napatrzywszy się z zachwytem na te cudowne obrazki cudu życia, w prawdziwie odświętnych nastrojach udajemy się na świąteczną obiadokolację do “naszej” knajpki w Koudum, gdzie… także tłumy. Na szczęście znalazł się dla nas stolik (za to skończyły się żeberka o których przez cały czas jadąc rowerem rozmyślał Mateo, i tylko ja załapałam się na ostatniego steka). Zamiast pieczonego kalafiora dziś jako dodatek podają duszony rabarbar. W oczekiwaniu na jedzenie Chłopcy jak zwykle grają w odkrytą tu łamigłówkę GoGetter. I jak zwykle po posiłku: Wilhelmina, następne ich odkrycie tego wyjazdu - miętowy cukierek pudrowy z podobizną królowej, który przynoszą tu w restauracjach razem z rachunkiem.


Na koniec małe co nieco o małym co nieco, czyli „tym co Tygrysy” (znaczy my) lubią najbardziej, czyli ciastkach.

Najbardziej tradycyjne niderlandzkie słodycze (poza drop, holenderskim odpowiednikiem fińskich salmiakki, których w ogóle nie bierzemy pod uwagę, gdyż osobiście lukrecji mówimy stanowcze NIE!) jakie próbowaliśmy to:


  • Stroopwafels - dwie okrągłe, waflopodobne warstwy sklejone syropem, najlepiej smakują położone tuż przez konsumpcją na kubek z parującą kawą, herbatą lub kakao, ale nie za długo bo się połamią
  • Gevulde Koek - marcepanowe ciasteczko ozdobione migdałem, mniam!
  • Roze Koek, pszenne ciastko polane różowym lukrem, baaardzo słodkie, słusznie nazywane “zmorą niderlandzkich dentystów”, ponoć z okazji świąt państwowych kolor polewy zmieniany jest na pomarańczowy
  • Tompoezen - wystąpiło w roli jednego z naszych Wielkanocnych ciastek, smaczne, podobne do naszej kremówki


Z tego co zauważyłam Holendrzy lubią słodycze, co może dziwić w połączeniu z ich szczupłą na ogół, nawet w podeszłym wieku, sylwetką. W markecie znalazłam całą półkę zapełnioną posypkami do ciasta, którymi tutaj obficie pokrywa się tosty… Z tego co słyszałam jednakże sekret tkwi, po pierwsze: w umiejętności zachowania umiaru (chętnie bym się podszkoliła…) oraz (tu już nasza obserwacja i konkluzja) po drugie: nieustannego przemieszczania się na rowerach. Cieszę się, że w te Święta wzięłam z nich przykład (bo że moje Chłopaki rowerowe, to wiadomo, lecz jeśli o kwestię słodyczy chodzi muszę ich mocno pilnować, umiar jest im obcy jak kosmici).














































































































Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...