wtorek, 19 kwietnia 2022
I znów nie ma skowronków…. :(
poniedziałek, 18 kwietnia 2022
“Wiosna, wiosna, ach to ty!”
W tym roku Wielkanocne Śniadanie zjedliśmy wyjątkowo szybko, zapakowaliśmy rowery na bagażnik i ruszyliśmy po do znudzenia płaskich i równiutkich holenderskich szosach, by jak najlepiej wykorzystać ostatni dzień w kraju żeglarzy, handlarzy i ogrodników. Jako że do tych ostatnich mi jakoś najbliżej, oczywistym było, że wczesnym popołudniem zabawimy w jakimś ogrodzie, najlepiej z filiżanką dobrej kawy lub herbaty w ręku. Wybór też był oczywisty. De Oevertuin wypatrzyłam w regionalnych broszurach i ulotkach dla turystów w naszym mieszkanku i to było absolutnie najlepsze miejsce na spędzenie Wielkanocnej Niedzieli! Jest uroczy, trochę bajkowy i wyobrażam sobie jak musi być tam pięknie w środku sezonu, kiedy wszystkie drzewa całkowicie się zazielenią a kwiaty bujnie zakwitną. Na ten moment przyroda jeszcze leniwie budzi się do życia, świeże pąki na gałęziach nabrzmiewają albo dopiero co wypuściły świeżutkie listki, kwitną tylko pierwsze wiosenne kwiatuszki: prymulki, niezapominajki, kaczeńce i pastelowe drzewa, różowowiosennie lub na biało. Wrzośce prześcigają się w różu z magnolią. Podglądamy romansujące zwierzęta - parkę żółwi, dwie wirujące wokół siebie karmazynowe ryby i hodowane tu ptaki. Elio zatrzymuje się na dłużej przy zagrodzie z małymi owieczkami. Słońce grzeje cudownie. Miejsce przypomina mi trochę arboretum w Lądku Zdroju, tu też właściciele stworzyli ten czarodziejski zakątek własnymi rękami, praktycznie od zera (kompletnie nic tu nie rosło kiedy zakładali ogród). Właścicielka częstuje Chłopców czekoladowymi jajeczkami i proponuje coś do picia (kawa, herbata lub sok 1,5 EUR), ale męska część ekipy przebiera już nogami i popędza mnie, bo chcą wreszcie wskoczyć na rowery. Przenosimy się zatem do Giethoorn, prześlicznej, bajecznej wioski, której fragment mijaliśmy w Wielki Piątek wracając ze stacji pomp. Z rowerami spacer pomiędzy pięknymi, dopieszczonymi w każdym centymetrze domkami z ogródkiem, nie wchodzi w grę, zabrania tego wyraźnie ustawiony na początku ścieżki znak drogowy. Zresztą są takie dzikie tłumy i na chodniku, i na wodzie (łódki, kajaki i PRAWDZIWE rowery wodne), że nawet nie mamy na to ochoty i natychmiast ruszamy w przeciwnym kierunku, z dala od ludzi, w okolicę Parku Narodowego Weerriben-Wieden, gdzie jest o wiele przyjemniej, chociaż też tłumnie, a to za sprawą skrzydlatych stworzeń, których tu jest jeszcze więcej niż spotykaliśmy dotychczas. Małe i duże ptaki, większość z nich dumnie krocząca lub płynąca na czele lub za gromadką ciekawskich, puchatych maluchów. Napatrzywszy się z zachwytem na te cudowne obrazki cudu życia, w prawdziwie odświętnych nastrojach udajemy się na świąteczną obiadokolację do “naszej” knajpki w Koudum, gdzie… także tłumy. Na szczęście znalazł się dla nas stolik (za to skończyły się żeberka o których przez cały czas jadąc rowerem rozmyślał Mateo, i tylko ja załapałam się na ostatniego steka). Zamiast pieczonego kalafiora dziś jako dodatek podają duszony rabarbar. W oczekiwaniu na jedzenie Chłopcy jak zwykle grają w odkrytą tu łamigłówkę GoGetter. I jak zwykle po posiłku: Wilhelmina, następne ich odkrycie tego wyjazdu - miętowy cukierek pudrowy z podobizną królowej, który przynoszą tu w restauracjach razem z rachunkiem.
Na koniec małe co nieco o małym co nieco, czyli „tym co Tygrysy” (znaczy my) lubią najbardziej, czyli ciastkach.
Najbardziej tradycyjne niderlandzkie słodycze (poza drop, holenderskim odpowiednikiem fińskich salmiakki, których w ogóle nie bierzemy pod uwagę, gdyż osobiście lukrecji mówimy stanowcze NIE!) jakie próbowaliśmy to:
- Stroopwafels - dwie okrągłe, waflopodobne warstwy sklejone syropem, najlepiej smakują położone tuż przez konsumpcją na kubek z parującą kawą, herbatą lub kakao, ale nie za długo bo się połamią
- Gevulde Koek - marcepanowe ciasteczko ozdobione migdałem, mniam!
- Roze Koek, pszenne ciastko polane różowym lukrem, baaardzo słodkie, słusznie nazywane “zmorą niderlandzkich dentystów”, ponoć z okazji świąt państwowych kolor polewy zmieniany jest na pomarańczowy
- Tompoezen - wystąpiło w roli jednego z naszych Wielkanocnych ciastek, smaczne, podobne do naszej kremówki
Z tego co zauważyłam Holendrzy lubią słodycze, co może dziwić w połączeniu z ich szczupłą na ogół, nawet w podeszłym wieku, sylwetką. W markecie znalazłam całą półkę zapełnioną posypkami do ciasta, którymi tutaj obficie pokrywa się tosty… Z tego co słyszałam jednakże sekret tkwi, po pierwsze: w umiejętności zachowania umiaru (chętnie bym się podszkoliła…) oraz (tu już nasza obserwacja i konkluzja) po drugie: nieustannego przemieszczania się na rowerach. Cieszę się, że w te Święta wzięłam z nich przykład (bo że moje Chłopaki rowerowe, to wiadomo, lecz jeśli o kwestię słodyczy chodzi muszę ich mocno pilnować, umiar jest im obcy jak kosmici).
Wielkanoc w Małopolsce
W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...

-
„Ludzie dzielą się na dwa gatunki: tych, którym nie trzeba tłumaczyć, po co chodzi się w góry, i tych, którym nigdy się tego nie wytłumaczy”...
-
Doszliśmy do wniosku w naszej hobbickiej norce, że nadeszła pora by wychylić ciekawskie nosy poza swojską i przytulną Europę i poszukać przy...