niedziela, 31 marca 2024

Jeszcze jedna królewna i siedmiu krasnoludków

Leniwe wielkosobotnie przedpołudnie. Niespieszne śniadanie. Nie rozczarowaliśmy się: duży wybór, smacznie, bardzo różnorodne i urozmaicone propozycje, i na słodko, i na słono. Warzywa na ciepło, sałatki, ciasta. Ładnie podane i udekorowane. I oczywiście czekoladki w kolorowych złotkach wyglądające niemal z każdego wolnego kąta: spomiędzy dzbanków z nabiałem, plasterków wędliny, bochenków domowego chleba czy słoiczków z rybnymi przysmakami. Nie są tylko dla ozdoby, można się częstować. Częstujemy się i świętujemy. W końcu wiosna już wróciła, przyroda odrodziła się, a z nią radość i nadzieja. Tylko słońce gdzieś dziś zniknęło, chyba po chrześcijańsku oczekuje na Wielką Niedzielę. Nie przeszkadza nam to, jest przyjemnie, ciepło. Nawet lepiej, męczylibyśmy się w upale, pocili a to w końcu nie Disney i do mrocznych baśni Grimm ta ponurość i pochmurność pasuje.

Pomyślałam sobie, że skoro jesteśmy dopiero (z perspektywy mapy Deutsche Märchenstraße) w Getyndze a nie kawał drogi dalej na północ, moglibyśmy odrobinę się cofnąć i zajrzeć jednak do Królewny Śnieżki i jej powiązanych skomplikowanymi relacjami krewnych. Zatem, jakkolwiek to nieładnie zabrzmi, jedziemy zaliczać kolejne księżniczki. Tudzież królewny. Wyruszamy w południe (Mateo udaje się ze swym laptopem na godzinkę do lobby, by obsługa mogła posprzątać na Wielkanoc nasz pokój oraz uzupełnić darmowy (aczkolwiek bezalkoholowy) mini bar).  W drodze do Bad Wildungen zbaczamy do Witzenhausen by rzucić okiem na Schloss Berlepsch. Można go zwiedzić, ale zamki tylko oglądamy z zewnątrz, bo grafik jest jak zwykle napięty. Przy parkingu stoi metalowa klatka z napisem “kinderbetreuung”, co Google tłumaczy jako “opieka nad dzieckiem”. Będąc w okolicy nie wypada nie przywitać się ze starszym z braci Jacobem, którego pomnik znajduje się na Rynku w miasteczku, co skutkuje krótkim tam spacerem. Kolejny zamek, Schloss Friedrichstein,  jest znany jako siedziba Złej Królowej, macochy Śnieżki. I tu warto zrobić sobie krótki i miły spacer po sąsiadującej z nim wiosce. Wiosenne rośliny i wielkanocne ozdoby dodają uroku tym miejscom, ale dopiero z początkiem lata musi być w tych okolicach naprawdę baśniowo i pięknie, w zieleni wszędobylskich bluszczy i w pełni pokrytych liśćmi drzew, kiedy kwiaty kwitną najpiękniej a w powietrzu unosi się upojny zapach opinających kamienne mury pnących róż. W oddali widać Bad Wildungen, gdzie po przeciwnej stronie miasta położony jest domek, w którym jak głosi bajka, Śnieżka ukryła się, korzystając z gościnności siedmiu niewysokich górników (Schneewittchenhaus Bergfreiheit). 

Odwiedzić go można akurat w soboty i niedziele późnym popołudniem (15:00-17:00) za 7 EUR. Uważamy, że to sporo, chociaż może gdybyśmy znali język niemiecki skorzystalibyśmy z tej wizyty bardziej. Być może też okazyjnie organizowane tam spotkania dla dzieci są ciekawsze ale i Elio trochę się nudził. Z informacji w folderze wyczytałam, że wieczorem, na łące obok wyrzeźbionych figur Siedmiu Krasnoludków ma być tradycyjne świąteczne ogromne ognisko a jutro festyn. My jednak wracamy już pomału do Getyngi, zahaczając po drodze jeszcze o dwa miasteczka. Wolfhagen, którego bohaterem jest jak nazwa wskazuje Wilk, zwodzący Koźlątko przy fontannie pod Ratuszem. I ostatnie dziś, najbardziej kolorowe i jedno z najładniejszych na naszej trasie, Hann. Münden. Staramy się trafić pod tamtejszy Ratusz punktualnie o równej godzinie, co udaje się o 19:00 (na miejski parking dotarliśmy około 15 minut wcześniej), ponieważ w tym bogato (i w porównaniu do tutejszej architektury dość ekstrawagancko) zdobionym budynku znajduje się zegar z  karylionem i ruchomymi figurkami (Rathaus Glockenspiel). Na jednym z internetowych blogów o Niemczech wyczytałam, że XIV wieczny ratusz został w XVII wieku przebudowany w stylu renesansu wezerskiego, zwanego też północnoniemieckim, charakterystycznym dla tego regionu oraz że melodia wygrywana przez dzwony to piosenka getyndzkich studentów o niejakim doktorze Eisenbarth (“Ich bin der Doktor Eisenbart" ) zaś scenka przedstawia wyrywanie zęba, chociaż ponoć tymi aspektami zdrowotnymi lekarz się nie zajmował. Jednak kiedy dzwony zaczynają grać, naszym oczom nic się nie ukazuje, mimo że z całej siły wytężamy wzrok, bo w zapadającym zmierzchu ozdoby na elewacji zaczynają się pomału rozmywać. Gdzieś znajduję informację, że figurki pojawiają się tylko trzy razy dziennie: o 12:00, 15:00, 17:00. 

Ponieważ sklepy okazały się być dziś jednak otwarte, udało nam się kupić jedzenie: marketowe sushi i cynamonowe drożdżówki. Dobrze, że nie musimy się już ruszać z hotelu i możemy w pokoju zrobić sobie herbatę. Jutro postanawiamy natomiast nie ruszać się poza Getyngę. Przy starym uniwersytecie jest Ogród Botaniczny, to chyba wiadomo, gdzie wybierzemy się na spacer po Wielkanocnym Śniadaniu.
















































































































 


Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...