wtorek, 26 marca 2024

Hanau w Hesji - pierwszy punkt na bajkowej mapie

Jest Niedziela Palmowa. Chwilę po 12:00 opuszczamy Drezno, w którym zatrzymaliśmy się na nocny postój (obiadokolację zjedliśmy na wrocławskich Bielanach oczywiście w ulubionym sklepie meblowym) i udajemy się do Hanau w którym nic szczególnego nie ma ale szacowni bajkopisarze przyszli tam na świat, zatem to pierwszy punkt do odhaczenia na liście tudzież “zjedzenia” w grze Pacman - Niemcy 😉
Z okna naszego pokoju w B&B Hotelu widać intrygujący budynek. Wygląda jak meczet, ale Mateo widział wczoraj jak w kopule, niczym w teatrze cieni tańczyły baletnice a Google Maps pokazuje, że są tam restauracje. Wikipedia podpowiada, że to żaden związany z islamem ważny ośrodek kultu religijnego lecz była fabryka tytoniu. Budynek zbudowany został w latach 1907-1909 dla przedsiębiorcy tytoniowego Hugo Zietza. Od 1997 jest używany jako biurowiec.
Kiedy zatrzymujemy się na przyautostradowym parkingu by Elio mógł skorzystać z toalety, a na dworze zacina drobny, zimny (o temperaturze siedmiu stopni) deszcz i jak mawia jedna z moich koleżanek “wieje złem”, okazuje się, że nikt nie zabrał jego kurtki. On sam nie ubrał się w nią w dniu wyjazdu bo, jak to w marcu-garncu temperatura na zewnątrz wynosiła 19 stopni Celsjusza. Po chwili nerwowej konsternacji ustalamy, że pożyczy dwa razy za duży polar od brata (który i tak go nie używa bo konsekwentnie bojkotuje program wycieczki i woli zostawać w hotelu lub samochodzie), a jutro gdy sklepy się otworzą pojadą we Frankfurcie gdzie mamy zarezerwowany hotel, do najbliższego sklepu dla aktywnych na D. (w promieniu 20 minut są dwa) i kupią ciepłą wiosenną kurtkę.
Kolejny postój na przekąski i siku. Automat w szalecie nie chce mnie przepuścić. Próbuję zapłacić kartą ale ten z uporem odmawia. Przychodzi mi pomału do głowy (chyba jestem zmęczona i mój mózg działa na zwolnionych obrotach), żeby zmienić język na ekranie na angielski, ku mej radości jest nawet polski do wyboru. Maszyna informuje mnie w mym ojczystym języku, że wydaje resztę. Wtedy zauważam że przyjmuje banknoty 5 EUR a nie tylko monety (których nie posiadam i nie chce mi się iść rozmienić) ale znów wypluwa moje pieniądze złośliwie i z irytującym dźwiękiem zdecydowanej odmowy. Pewno uznał, że informacja, niezrozumiała bo po niemiecku, przyklejona obok wąskiego otworu powinna dać mi do myślenia. Wreszcie jakaś wyraźnie rozbawiona (grunt że nie zniecierpliwiona) moimi poczynaniami Niemka stojąca za nami w kolejce z przyjaznym uśmiechem podaje mi na dłoni piątkę w monetach. Wymieniamy się pieniędzmi i pięć minut później pędzimy dalej. Chcemy zdążyć do GrimmsMärchenReich, interaktywnego muzeum dla dzieci, czynnego do 18:00 (codziennie oprócz poniedziałku).
Krajobraz za oknem zaczyna falować. Co chwila miga a to ładny kościółek, a to ciekawy dom, zameczek na zielonym pagórku. Namiastka bajkowych widoczków które czekają nas od jutra, aż do Świąt, kiedy to z Hanau będziemy zmierzać do Bremen niczym czterej muzykanci.
W barokowym pałacu Schloss Philippsruhe mieści się Historisches Museum Hanau. Nas interesuje wyłącznie jego część wydzielona na GrimmsMärchenReich, na więcej nie mamy czasu, bo przyjeżdżamy  niecałą godzinę przed zamknięciem. Tak czy inaczej musimy przejść przez kilka barokowych, pięknie zdobionych komnat (co nam bynajmniej nie przeszkadza), w ostatnich salach wystrój zmienia się na współczesną salę zabaw i malutkie, jednopokojowe muzeum poświęcone historii rodzinnej oraz pisarskiej karierze Wilhelma i Jacoba. Zwiedzamy pod koniec już jako jedyni, wstęp 10 EUR za wszystkich (dzieci do 18 lat nie płacą nic). Obiektywnie rzecz biorąc wymagana jest podstawowa znajomość bajek i języka niemieckiego. Na moje oko najwięcej  skorzysta niemiecki kilkulatek (bajki można posłuchać nawet w toalecie). Ale to perspektywa dorosłego. Dzieci potrafią się bawić bez względu na kulturowe czy językowe ograniczenia. Pytałam Elio czy było warto, chociaż nie zrozumiał tam ani słowa (na tłumaczenie za pomocą telefonu nie było czasu) - odparł, że jak najbardziej, że bawił się dobrze.
W muzeum, możecie sprawdzić swoją znajomość bajkowych postaci i ich perypetii albo za pomocą zabawy je poznać. Jak to bywa w takim miejscu organizowane są rozmaite warsztaty, imprezy i inne atrakcje. Można też obejrzawszy w szklanej gablocie kilka przedmiotów należących do Grimm’ów jak płaszcz czy skórzana aktówka po prostu się pobawić według własnych zamysłów i wyobraźni. Jak to w bajkach, zważajcie na swoje czyny! Elio wspiął się na wieżę Roszponki (po elementach ścianki wspinaczkowej, nie zaplecionych w warkocz blond włosach) i kiedy nacisnąwszy przycisk na szczycie (z napisem “zadzwoń”) w tej samej chwili kiedy zażartowałam, że jak uratuje księżniczkę to może dostanie buziaka, usłyszał głośny, słodki i soczysty pocałunek. Prawie odskoczył jak oparzony i zamierzał z odrazą wytrzeć policzek kiedy zorientował się z ulgą, że to tylko nagranie dźwiękowe. Pozwolił mi o tym napisać ku przestrodze dla innych dziewięciolatków.
Myśleliśmy o przechadzce do centrum, ale jest naprawdę zimno i duże ryzyko deszczu (pada co chwile). Ograniczamy spacer do kilkunastu minut nad Menem i otaczającego pałac parku i w centrum tylko do pomnika braci Grimm (Brüder-Grimm-Denkmali z powrotem na parking pod KFC, gdzie jemy niezdrową i niesmaczną  kolację. Wszystkie lokalne restauracje z naszej kategorii cenowej maja tu według niektórych (ale dość licznych ) opinii na Google romans z sanepidem… Zanim dotrzemy do hotelu do Frankfurtu, gdzie nocujemy z braku sensownych noclegów w Hanau, jest dość późno. Ja już nie mam siły czytać Elio baśni na dobranoc, ale on i tak zasypia od razu jak tylko przyłoży głowę do poduszki.






















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...