W Kassel mamy zarezerwowane trzy noce zatem spędzamy tam dwa dni. Miasto nie jest ani trochę ładne, trudno się dziwić skoro w czasie II wojny światowej był celem ataku lotniczego RAF-u i zostało niemal całkowicie zniszczone. Bardzo warto tu jednak przyjechać z dwóch powodów: Bergpark Wilhelmshöhe oraz GRIMMwelt.
Sprawdzamy prognozę pogody na najbliższe dwa dni i jedziemy do parku (około 20 minut samochodem od centrum, można też bez problemu dojechać autobusem miejskim). Po 3 dniach praktycznie non stop w aucie przyda nam się porządny spacer! Przy wysokim monumencie, robiącym podobne (i nieco ponure) wrażenie jak Pomnik Bitwy Narodów z Lipska, z posągiem Herkulesa na szczycie (Wasserspiele am Herkules), znajduje się przestronny parking i centrum informacyjne, od którego najlepiej zacząć zwiedzanie tego genialnego, jak najbardziej zasłużenie wpisanego na listę UNESCO ogrodu spacerowego. Posiadłość Wilhelmshöe należała do landgrafa Karla von Essen-Kassel. Olbrzymie założenie krajobrazowe (350 ha) na wzgórzu Habichtswald nad miastem zaczęło powstawać w 1701 roku, w stylu włoskiego baroku, według planów Giovanni'ego Francesco Guerniero. W drugiej połowie XVIII w. został przekształcony w ogród angielski. Zapewne większość osób za największą atrakcję uzna obelisk z rzeźbą starożytnego herosa. Przyznaję, że i mnie imponujący, zbudowany ze skał oktogon wraz z wielkimi schodami wodnymi oraz wspaniały widok rozciągający się na park, zamek i Kassel przyprawił o dreszcz rozmaitych i silnych emocji, jestem jednak zachwycona tym założeniem ogrodowym jako całością, bowiem zawiera wszystkie cechy, jakie powinien posiadać ogród w moim ulubionym stylu, doprowadzony tu do perfekcji. Mamy zatem mające wzbudzać emocje i nastroje widoczki i zakątki, wszystkie te tajemnicze świątynie, pawilony, groty czy sztuczne ruiny, zatopione w naturalnym krajobrazie, upiększonym i dopracowanym tak by tę naturalność zachował. Pech chciał, że gigantyczny pomnik znajduje się w remoncie. Jak widać podróżowanie po sezonie ma też swoje inne wady. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak wygląda wodna kaskada kiedy woda przelewa się przez liczne schody, tarasy i skalne zagłębienia. Dźwigi i rusztowania nieco psują wrażenie ale i tak widać niepokojące piękno tego miejsca. Idealne mieszkanie dla Złej Królowej czy Okrutnego Czarnoksiężnika. Parking opłaciliśmy na dwie godziny i tyle wystarczyło by zejść schodami a pózniej wijącą się ścieżką, zatrzymując się na co bardziej urokliwych przystankach, aż do neoklasycystycznego zamku (Wilhelmshöhe Palace), gdzie można obejrzeć dzieła sztuki antycznej a w Galerii Dawnych Mistrzów eksponaty ze zbiorów landgrafów: ważne dzieła niemieckich mistrzów czy malarzy holenderskich, a także włoskich, hiszpańskich i francuskich. Może następnym razem tu zajrzymy, tymczasem jesteśmy z dziećmi których sztuka klasyczna nie interesuje, czasu jest niewiele i do naszej aktualnej bajki pasuje bardziej Zamek Löwenburg, romantyczno-sentymentalna, fantazyjna ruina zbudowana w latach 1793-1801. To jednak kolejna godzina spaceru i chociaż pogoda jest cudna, za parking można dopłacić, wokół wiosna pięknie budzi się do życia i chciałoby się tu spędzić cały dzisiejszy ciepły i słoneczny dzień, mamy jeszcze kilka bajkowych punktów w planie, zatem wspinamy się z mozołem, lecz już bez odpoczynków w celach kontemplacyjnych, z powrotem na górę. Jeszcze jeden rzut oka na rozplanowany wzdłuż osi symetrii intrygujący krajobraz i jedziemy do Kassel by w towarzystwie Mateo zjeść obiad. Chcemy zrobić to w jednym z lokali w Markthalle Kassel, zabytkowej Hali Targowej, lecz jak to z ryneczkami bywa, czynny jest od czwartku do soboty, a mamy środę, w dodatku Wielką. W ten oto sposób zamiast na chińskie jedzenie do knajpki o nazwie identycznej jak imię bohaterki animacji (i filmu) Disney’a, nie inspirowanej baśniami braci Grimm, trafiamy do małej knajpki serwującej hawajskie poke bowl (Onokiki Poké bowl). Świeżo, warzywnie i pożywnie! Jestem szczęśliwa widząc jak Chłopcy zajadają ze smakiem (po uprzednim wypełnieniu ankiety jakie składniki chcemy mieć w swoim daniu, jak w Pulačince w Puli, z (nie)małą pomocą translatorską wujka Google) zdrowy i wartościowy posiłek, pomna paskudnej kolacji w Hanau i nie jest mi już szkoda, że nie jemy w budynku, który od razu skojarzył mi się z singapurskimi hawkerami.
Po dzisiejszej wiosennej przechadzce w Bergpark Wilhelmshöhe bolą nas nogi od chodzenia i czujemy się nieco zmęczeni nadmiarem wrażeń, mimo to postanawiamy wbić choć jedną jeszcze pinezkę “odhaczone, byliśmy” na Deutsche Märchenstraße. To znaczy ja się upieram. Wiem, że to trochę głupie (a jeśli tak naprawdę ja tylko udaję że wiem to reszta ekipy jest tego zdecydowanie pewna) jechać znowu 20 minut w jedną stronę żeby zobaczyć nieznaną nikomu rzeźbę (fontannę?) księżniczki, która nie chce pocałować żaby. Traktuję ten wyjazd trochę jak jedną wielką grę terenową.
Wieczorem Tata próbuje znaleźć wreszcie przyzwoite lokum w Hamelin, najlepiej z aneksem kuchennym, w którym będziemy mogli spędzić Święta, niestety kolejny raz nic mu nie wpada w oko.
Następnego dnia pogoda, tak jak to pokazywała telefoniczna aplikacja, się psuje. Wieje okropnie i jest zimno, nad miastem zbierają się ciężkie bure chmury. Czyli dobrze że posłuchaliśmy prognozy, wprawdzie przy takiej aurze także docenilibyśmy geniusz architektury ogrodowej, a spotęgowany przez nią lekki nastrój grozy sprawił że jeszcze bardziej poczulibyśmy się jak w baśni o potężnym i złym władcy. Tylko przyjemność ze spaceru byłaby zdecydowanie mniejsza, z pewnością nie udałoby mi się tak zrelaksować i odpocząć (mimo zmęczenia fizycznego i otarć na stopach) jak wczoraj. Budynek muzeum GRIMMwelt przypomina ten z parkingu koło budowli z Herkulesem, podoba mi się, że są w tym samym, prostym stylu. Z przestronnego hallu ładnie widać miasto. Chociaż każdy znajdzie tu coś dla siebie (od ręcznych zapisków, rysunków braci - prac nie tylko dwóch najsłynniejszych Grimmow ale i ich starszego brata Ludwiga Emila, po chatkę pełną "słodkości") jest to miejsce w którym więcej radości znajdzie filolog niż dziecko. Choć z przyjemnością zasiadłam przy muzyce przy wirtualnym stole z wirtualnymi siedmioma krasnoludkami, najbardziej podobała mi się część poświęcona ich działalności językoznawczej, nieco z kolei nudna dla Chłopców (tym razem Mateo, być może zachęcony naszym entuzjastycznym opisem wczorajszej atrakcji, wybrał się z nami), zwłaszcza historii powstania Słownika Języka Niemieckiego (Deutshe Wörterbuch), który w całości został wydany długo po śmierci obu braci (drugi z nich zmarł dotarłszy swym opracowaniem do litery “F”), bo dopiero po 160 latach! Wystawa ilustrująca w skrócie dzieje jego powstania to coś niesamowitego! Ma formę kilkunastu dioram, wykonanych z papieru przez ukraińskiego artystę, twórcę filmów animowanych, Aleksieja Czernyj w 2015 r. Wyglądają jakby były zrobione z gazety i chusteczek higienicznych, bardzo delikatne i “zwiewne” w tej białej tonacji, a do tego przepiękne!
Wizyta w tym miejscu uświadomiła mi, jak bardzo, chyba jeszcze bardziej niż J.R.R. Tolkien, Jacob i Wilhelm Grimm zostali niedocenieni. Nie wiem jaki mają status w swoim kraju ojczystym, ale tu kojarzymy ich wyłącznie z bajkami, nie zawsze zresztą z tymi właściwymi. Wiele osób byłoby zaskoczonych, że bohaterki animacji ze słynnego amerykańskiego studia to postacie z ich utworów (fakt, iż w swej fascynacji ojczyzną braci Grimm Walt Disney ponoć zabrnął za daleko i w niewłaściwym pod koniec lat 30-tych kierunku, to inna historia). Ich ambicją było zebranie i spisanie opowieści i bajek z całej Europy, a wiedza w zakresie języków oraz wkład w pracę translatorskie i lingwistyczne jest imponujący. Wracając jednak do naszej podróży i bajek, muszę wspomnieć jeszcze tylko o jednej postaci, kobiecie która była jednym z najważniejszych źródeł dla zbioru bajek Kinder - und Hausmärchen, zwłaszcza tych zawartych w 2 tomie. Nazywała się Dorothea Viehmann, a ponieważ owa gawędziarka miała francuskie pochodzenie od strony ojca, karczmarza, do zbioru bajek trafiły liczne warianty francuskich opowiadań. Jeśli chodzi o sam rękopis, podobnie jak sąsiadujący z Kassel park wpisany na listę UNESCO, nadal znajduje się w renowacji. Jednak pozostałe rzeczy, które można tu zobaczyć są równie wspaniałe, zatem zajrzyjcie koniecznie, nawet jeśli nie wybierzecie się w podróż niemiecką bajkową trasą i w okolicach Kassel znajdziecie się przypadkiem.
Po wyjściu z muzeum łapie nas ulewa z gradem. Udajemy się na obiad tam gdzie wczoraj, potem podrzucamy Mateo do hotelu i ruszamy na objazdówkę do kolejnych miejsc i miasteczek. Najpierw Hessich Lichtenau. Potem Melsungen, Märchenmüchle nad potoczkiem, gdzie brakuje większości ekspozycji i Homberg (Efze) już po zmroku. Czujemy pomału przesyt, efekt “wow” minął i już te kolorowe kamienice szachulcowe nie robią na nas takiego wrażenia jak na początku. Ot, miasto jak każde inne (tutaj).
Jestem zmęczona i bolą mnie oczy, chyba od komórki, bo co chwila sprawdzam coś na Google Maps, wrzucam zdjęcia, notuję. Wracamy do Kassel przed 20:00. Na koniec dnia pomnik braci Grimm niedaleko Muzeum Hesji (Hessisches Landesmuseum), obok budynku (aktualnie w remoncie), w którym mieszkali i zakupy świąteczne w markecie. Okazuje się, że wszystkie sklepy już są zamknięte albo właśnie się zamykają, mimo informacji w internecie i na drzwiach, że powinny być czynne jeszcze conajmniej przez godzinę. Nie tylko my jesteśmy niemile zaskoczeni, poddenerwowani lokalesi krążą niepewnie po parkingu z pustymi wózkami sklepowymi. Zła wiadomość jest taka, że nie otworzą się ani jutro w Wielki Piątek, ani w Sobotę… Wygląda na to, że po raz drugi z rzędu nie pomalujemy jajek na Wielkanoc. Z tą smutną konkluzją kupujemy na stacji benzynowej obok hotelu pączki z przeceny, zjadamy je na kolację i idziemy spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz