Leniwe wielkosobotnie przedpołudnie. Niespieszne śniadanie. Nie rozczarowaliśmy się: duży wybór, smacznie, bardzo różnorodne i urozmaicone propozycje, i na słodko, i na słono. Warzywa na ciepło, sałatki, ciasta. Ładnie podane i udekorowane. I oczywiście czekoladki w kolorowych złotkach wyglądające niemal z każdego wolnego kąta: spomiędzy dzbanków z nabiałem, plasterków wędliny, bochenków domowego chleba czy słoiczków z rybnymi przysmakami. Nie są tylko dla ozdoby, można się częstować. Częstujemy się i świętujemy. W końcu wiosna już wróciła, przyroda odrodziła się, a z nią radość i nadzieja. Tylko słońce gdzieś dziś zniknęło, chyba po chrześcijańsku oczekuje na Wielką Niedzielę. Nie przeszkadza nam to, jest przyjemnie, ciepło. Nawet lepiej, męczylibyśmy się w upale, pocili a to w końcu nie Disney i do mrocznych baśni Grimm ta ponurość i pochmurność pasuje.
Pomyślałam sobie, że skoro jesteśmy dopiero (z perspektywy mapy Deutsche Märchenstraße) w Getyndze a nie kawał drogi dalej na północ, moglibyśmy odrobinę się cofnąć i zajrzeć jednak do Królewny Śnieżki i jej powiązanych skomplikowanymi relacjami krewnych. Zatem, jakkolwiek to nieładnie zabrzmi, jedziemy zaliczać kolejne księżniczki. Tudzież królewny. Wyruszamy w południe (Mateo udaje się ze swym laptopem na godzinkę do lobby, by obsługa mogła posprzątać na Wielkanoc nasz pokój oraz uzupełnić darmowy (aczkolwiek bezalkoholowy) mini bar). W drodze do Bad Wildungen zbaczamy do Witzenhausen by rzucić okiem na Schloss Berlepsch. Można go zwiedzić, ale zamki tylko oglądamy z zewnątrz, bo grafik jest jak zwykle napięty. Przy parkingu stoi metalowa klatka z napisem “kinderbetreuung”, co Google tłumaczy jako “opieka nad dzieckiem”. Będąc w okolicy nie wypada nie przywitać się ze starszym z braci Jacobem, którego pomnik znajduje się na Rynku w miasteczku, co skutkuje krótkim tam spacerem. Kolejny zamek, Schloss Friedrichstein, jest znany jako siedziba Złej Królowej, macochy Śnieżki. I tu warto zrobić sobie krótki i miły spacer po sąsiadującej z nim wiosce. Wiosenne rośliny i wielkanocne ozdoby dodają uroku tym miejscom, ale dopiero z początkiem lata musi być w tych okolicach naprawdę baśniowo i pięknie, w zieleni wszędobylskich bluszczy i w pełni pokrytych liśćmi drzew, kiedy kwiaty kwitną najpiękniej a w powietrzu unosi się upojny zapach opinających kamienne mury pnących róż. W oddali widać Bad Wildungen, gdzie po przeciwnej stronie miasta położony jest domek, w którym jak głosi bajka, Śnieżka ukryła się, korzystając z gościnności siedmiu niewysokich górników (Schneewittchenhaus Bergfreiheit).
Odwiedzić go można akurat w soboty i niedziele późnym popołudniem (15:00-17:00) za 7 EUR. Uważamy, że to sporo, chociaż może gdybyśmy znali język niemiecki skorzystalibyśmy z tej wizyty bardziej. Być może też okazyjnie organizowane tam spotkania dla dzieci są ciekawsze ale i Elio trochę się nudził. Z informacji w folderze wyczytałam, że wieczorem, na łące obok wyrzeźbionych figur Siedmiu Krasnoludków ma być tradycyjne świąteczne ogromne ognisko a jutro festyn. My jednak wracamy już pomału do Getyngi, zahaczając po drodze jeszcze o dwa miasteczka. Wolfhagen, którego bohaterem jest jak nazwa wskazuje Wilk, zwodzący Koźlątko przy fontannie pod Ratuszem. I ostatnie dziś, najbardziej kolorowe i jedno z najładniejszych na naszej trasie, Hann. Münden. Staramy się trafić pod tamtejszy Ratusz punktualnie o równej godzinie, co udaje się o 19:00 (na miejski parking dotarliśmy około 15 minut wcześniej), ponieważ w tym bogato (i w porównaniu do tutejszej architektury dość ekstrawagancko) zdobionym budynku znajduje się zegar z karylionem i ruchomymi figurkami (Rathaus Glockenspiel). Na jednym z internetowych blogów o Niemczech wyczytałam, że XIV wieczny ratusz został w XVII wieku przebudowany w stylu renesansu wezerskiego, zwanego też północnoniemieckim, charakterystycznym dla tego regionu oraz że melodia wygrywana przez dzwony to piosenka getyndzkich studentów o niejakim doktorze Eisenbarth (“Ich bin der Doktor Eisenbart" ) zaś scenka przedstawia wyrywanie zęba, chociaż ponoć tymi aspektami zdrowotnymi lekarz się nie zajmował. Jednak kiedy dzwony zaczynają grać, naszym oczom nic się nie ukazuje, mimo że z całej siły wytężamy wzrok, bo w zapadającym zmierzchu ozdoby na elewacji zaczynają się pomału rozmywać. Gdzieś znajduję informację, że figurki pojawiają się tylko trzy razy dziennie: o 12:00, 15:00, 17:00.
Ponieważ sklepy okazały się być dziś jednak otwarte, udało nam się kupić jedzenie: marketowe sushi i cynamonowe drożdżówki. Dobrze, że nie musimy się już ruszać z hotelu i możemy w pokoju zrobić sobie herbatę. Jutro postanawiamy natomiast nie ruszać się poza Getyngę. Przy starym uniwersytecie jest Ogród Botaniczny, to chyba wiadomo, gdzie wybierzemy się na spacer po Wielkanocnym Śniadaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz