czwartek, 11 sierpnia 2022

Grožnjan -miasto artystów oraz “chorwackie Bistro Sady”

Ostatniego dnia świętujemy urodziny Taty. Ku jego (i naszemu) zaskoczeniu przed południem pod naszą parcelę podjeżdża meleks z kilkuosobową grupą personelu kempingu. Szczerząc się w uśmiechach składają Tacie życzenia, wręczają symboliczny prezent: kartkę i lniany woreczek z lawendą (równie charakterystyczna pamiątka z tego regionu jak trufle i oliwa). Bardzo miła niespodzianka, niby drobiazg a kolejny plus dla kempingu. Znów utwierdzamy się w przekonaniu, że dobrze trafiliśmy. I rozmyślamy, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo gdyby nie choróbsko na wybrzeżu Velebitu, może byśmy tu nie trafili. Nie ma co ukrywać, że kemping jest nieco lepszy no i zobaczyliśmy mnóstwo nowych rzeczy a przecież o to nam najbardziej w podróżowaniu chodzi.

Na koniec chcę Wam polecić jeszcze jedno istryjskie miasteczko, w niektórych przewodnikach opisywane jako najładniejsze. Rzeczywiście trudno odmówić mu uroku, dla mnie to Hum do kwadratu jeśli chodzi o ilość przecudnych zakątków i atmosferę. Miasto artystów - tak je zinterpretowałam i jak się okazało, słusznie - Grožnjan (Grisignana). Doczytałam, że aby nie podzieliło losu innych wyludniających się, podobnych mu wiosek i miasteczek, burmistrz wraz z lokalnym artystą zaprosili rozmaitych twórców, aby za pomocą sztuki ocalić je przed upadkiem. Udało się, otrzymało drugie życie, tchnięto w nie prawdziwe artystyczne “genius loci”. Nie znajdziecie tu tandetnych pamiątek made in china. Każdy sklepik, a jest ich tu mnóstwo, to wypełniona rękodziełam mała galeria. To tu wybierzcie się po najładniejsze na Istrii pocztówki, ostrzegam że wybór będzie trudny! Mamy szczęście, bo okazuje się że w Grožnjan zadokowały statki Igora Hajdarhodzića, artysty z Dubrownika. Metalowe dzieła sztuki wykonane są z przedmiotów z odzysku. Są niezwykłe same w sobie, jako rzeźby. Dodatkową frajdę sprawia wypatrywanie z jakich konkretnie starych gratów i szpargałów zostały zrobione, gdy obok starych kół zębatych, łańcuchów czy pokręteł zauważymy na przykład pordzewiałą puszkę po herbacie. Jestem pod wrażeniem wyobraźni autora, który tak zmyślnie poskładał te wszystkie rupiecie w całość, do złudzenia przypominającą prawdziwy okręt (w pomniejszeniu rzecz jasna), a jednocześnie w mojej wyobraźni czy też mglistym wspomnieniu, też coś porusza. Przywołuje jakieś dziecięce marzenie, jakąś  fantazję, zew przygody pod wpływem czytanych kiedyś dawno opowieści, zapomnianych zabaw, wymyślanych bajkowych krain. Miasteczko jest piękne i widoki z niego również. Znajdziecie tu kilka zabytkowych budynków ale jest ono atrakcyjne jako całość. Chętnie pokręciłabym się w poszukiwaniu swoich ulubionych zakamarków, placyków i zakątków, pomyszkowała w artystycznych butikach i sklepikach z winem i oliwą, usiadła z filiżanką kawy na tarasie z widokiem, albo przy ulicy, na jednym z jej schodków. Niestety Chłopcy się nudzą i robią się głodni. Wracamy do pozostawionego na parkingu pod murami miasta auta i podążamy za wskazówkami GPS-a kierując się do wybranej na Google restauracji, tuż za miasteczkiem. Prowadzi nas szutrową drogą, coraz gorszej jakości, z 10 minut do celu robi się ponad pół godziny, robimy kółko i znów jesteśmy prawie na parkingu pod Grožnjan. Skręcamy w jedną z bocznych uliczek i wreszcie jest… ale dziś zamknięta, źle sprawdziłam. Nie ma sensu szukać nic po drodze bo robi się późno, część lokali będzie się niedługo zamykać, a nikt nie lubi się spieszyć przy kolacji, nie kombinujemy więc tylko znów jemy w kempingowej knajpce, czynnej do północy, z widokiem na spowite ciemnością morze. 

Szkoda, że wyjeżdżamy i że akurat w ten czwartek, bo ominie nas kempingowa imprezka. Dziś feta z okazji Dnia Kempingu. Oprócz koncertu, który odbywa się tu co kilka dni będzie pokaz sztucznych ogni i przedstawienie z udziałem klaunów. Nie żebym przepadała za tymi ostatnimi, ale myślę, że wieczór wypełni mnóstwo pozytywnej energii.

Nie wiem dlaczego ktoś wpadł na ten niemądry pomysł i jakim cudem się zgodziłam ale zdecydowaliśmy wrócić do domu na raz, na noc. W końcu z jakiegoś powodu od paru ładnych lat już tak nie robimy i teraz też nie powinniśmy byli. Podróż była męcząca. Szczęśliwie dotarliśmy do domu, po 15 godzinach zamiast planowanych 10.

Zanim wyruszyliśmy w drogę powrotną postanowiliśmy zjeść porządną kolację. Intuicyjnie wybraliśmy Stancija Špin. Kolejny raz nas nie zawiodła. Nastrojowy klimat, stoliki postawione pośród drzew oliwkowych i bujnej lawendy, lampiony a przede wszystkim prze-pysz-ne jedzenie. Od razu skojarzyło nam się z mazurskim Bistro Sady, do którego też tak niespodziewanie trafiliśmy na koniec wyprawy, myśląc że skoro to koniec wycieczki, nic nas już specjalnie nie zaskoczy. Jednogłośnie zdecydowaliśmy, że to pierwsze miejsce do którego się udamy, jak tylko wrócimy na Istrię. 




































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...