Mateo idzie rano na pocztę wysłać pocztówki i po pieczywo. Przynosi też pączki z kawiarni Prosto z młynka, będą do późnopopołudniowej kawy na naszym dzisiejszym kotwicowisku. Elio z Tatą próbują zdobyć paliwo, żebyśmy mogli bez obaw grzać się calutką noc. Nie udaje im się, będziemy musieli zajechać, a raczej zapłynąć na stację benzynową.
Idę umyć głowę, mam farta: prysznic z ciepła woda bez ograniczeń, słoneczna pogoda, północny wiatr ustał.
Wypływamy w tym pełnym słońcu z tuzinem malutkich łódeczek z malutkimi żaglami, w których dzieciaki w wieku Elio uczą się żeglować. Coś mi się zdaje, że ja to bym musiała do takiej szkółki żeglarskiej właśnie...
Tankujemy na stacji, tylko Orlen tu jest (bardzo)niestety. Bak pełen (plus dodatkowy kanister), ładownia pełna bułek, głowa umyta, gotowi na kolejne przygody płyniemy na południe. Mijamy Wilkasy, trochę halsujemy, przed Kanałem Kula widzę tę sama czaplę białą co ostatnio, w tym samym miejscu. Przez ułamek sekundy głupio zastanawiam się czy ktoś faktycznie nie postawił tu figurki, ale nagle się porusza. W Zatoce Kula, gdzie rozkładamy maszt jest ich całkiem sporo. Nie rozwijamy już grota, szukamy odpowiedniej bindugi (widziałam internetowe spory o tę nazwę, tak się potocznie wśród żeglarzy mówi na przybrzeżne kotwicowisko, czyli miejsce gdzie można nocować łódką na dziko) na silniku. Staramy się dotrzeć jak najbliżej kanałów w pobliżu Jeziora Szymon, na którym znajduje się (aktualnie) Fishbarka, o której pisałam relacjonując naszą drogę w tamtą stronę i w której jutro planujemy zjeść na obiad smażona rybkę. Minąwszy kilka urokliwych i ustronnych miejsc (część już zajętych), bardziej szukając schronienia przed wiatrem niż ludzkim wzrokiem i towarzystwem (nie chcemy w nocy odpłynąć z wlokąca się za nami wiszącą kotwicą), wreszcie ja dostrzegamy. Jest idealna! Bardzo malownicza. Otrzymuje od razu „chińską” nazwę „Zatoka Delikatnie Pochylonego Drzewa” choć na rodzinnej grupie whatsaap pada propozycja „Zatoka Krokodyla Tetryka”. Faktycznie, jeden z konarów przypomina krokodyla, trochę stetryczałego... Widzieliśmy w internecie na drzewie w jednej z zatoczek płaskorzeźbę przedstawiajacą brodatego mężczyznę. Może następnym razem będziemy mieć szczęście na nią trafić, nie jest dokładnie oznaczona na mapie google. Jednak nazwy na te miejsca są mniej poetyckie niż nasze, nie mam ochoty ich przytaczać, choć z przykrością stwierdzam, że w swej dosłowności również oddają atmosferę tych miejsc, ich inną, ciemną stronę (czy raczej śmierdzącą), jeśli się w nie nieopatrznie zagłębić. Ludzie, czy wy nie macie saperki na pokładzie??
Na obiadokolację kucharz pokładowy serwuje „Quinotto z fasola lekko pikantne” od Pudliszek i ryż. Potem jak zwykle UNO i wygłupy przy grach słownych, inspirowanych min. książką którą znaleźliśmy tego lata na innym wyjeździe i tak nam się spodobała, że od razu po powrocie kupiliśmy: Joanna Glogaza „W to mi graj!”. Elio jak dotąd nie znalazł karabinków, więc zamienił zabawę w autka na żaglówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz