niedziela, 22 sierpnia 2021

Ostatni port na północ

Tata ustawia swój lotniczy GPS, żeby kontrolować kotwicę, jak tylko oddalamy się od miejsca w którym zakotwiczyliśmy włącza się alarm. Na szczęście w ogóle nie ma wiatru i noc mija spokojnie (nikt też nie lunatykował jak sądzę). Kiedy o 5:00 nad ranem budzę się i wyglądam przez okno w suficie widzę, że całe jezioro pokryte jest delikatną mgiełką. Wygląda to pięknie ale wewnątrz jachtu jest bardzo wilgotno, woda skrapla się wszędzie i kapie na nas. Jest też bardzo zimno, okropnie zmarzłam. Włączamy ogrzewanie ale z powodu braku wiatru strasznie śmierdzi dieslem.

Pare godzin później wstajemy i jemy śniadanie. Spaghetti z rybnym pesto. Zapomnieliśmy kupić pieczywo, zostało kilka kromek chleba dla wybrednych.
Próbuję pływać w jeziorze. Woda zimna a nie ma możliwości zanurzenia się pomału bo musze zejść od razu do wody, prosto z krótkiej drabinki. Zmarznięta, szczękając zębami owijam się w brzydki ale wierny zielony szlafrok. Chłopcy też chcą się zamoczyć, ale rezygnują, Elio chwilę moczy stópki. W sumie szkoda, bo okazuje się, że jest całkiem płytko i mają tu grunt.
Robimy herbatę do termosu i kisiel do kubków na drogę i ruszamy dalej. To będzie nasza najdalej wysunięta na północ przystań. Jest flauta, snujemy się w stronę Jeziora Święcajty. Elio używa karabinków swoich i Taty do zabawy zamiast resoraków. Na mijanej wyspie Tata pokazuje mi “fajne miejsca do nocowania na dziko”. Kiedy informuje go, że według mapy nazywa się Kocia Wyspa, przestaje mu się podobać.
Znajomy Taty odradzał płynięcie do Węgorzewa przez kanały. Polecił marine nad Jeziorem Święcajty, kilka kilometrów od miasta. Podejrzewamy, że miał na myśli  Różę Wiatrów, ale jest mała, a wyglada na bardzo zatłoczoną. Za cyplem jest Piękny Brzeg i tam się udajemy. To miejsce podoba się dzieciom: duża piaszczysta plaża, zjazd tyrolski (dla małych i bardzo dużych), boisko, ognisko, hamaki i ogromny grill, wielka dmuchana zjeżdżalnia do wody i inne atrakcje. Uznajemy, że dzień odpoczynku dobrze wszystkim zrobi i postanawiamy zostać tu dwie noce. Dzięki temu nie trzeba będzie wybierać na przykład pomiędzy uzupełnianiem wody a pójściem na plaże. Od razu robimy to drugie. Jezioro z dnia na dzień  sprawia wrażenie coraz zimniejszego ale wciąż cudownie orzeźwia. Jemy w tutejszej tawernie samoobsługowej: mazurskie flaczki, rosołki, filety z sandacza i okonia, pierogi ruskie (zamiast zapiekanki z ryby, która się skończyła) i ziemniaczane placki. Popijamy (komu wolno) piwem pszenicznym i ciemnym. Po kolacji Chłopcy znikaja w tłumie dzieci. Mateo na boisku do piłki nożnej, Elio na tyrolce. 

































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...