wtorek, 17 sierpnia 2021

Mikołajki

Rzeczywiście rano padało. Przestało zanim zjedliśmy śniadanie. Prysznic po dwóch dniach to cudowne przeżycie, całe 5 minut porządnego strumienia ciepłej wody! Trzeba się spieszyć bo mazurskie automaty prysznicowe oszczędzają bardziej czas niż wodę i ta kończy się nagle, bez możliwości stopowania w trakcie kapieli, więc jak ktoś nie zdąży się opłukać zostaje z szamponem we włosach...
Trochę wieje. “Mikołajki - jak z bajki” są tuż za rogiem więc po drodze zbaczamy na momencik by przez wąski przesmyk, pomiędzy szuwarami wpłynąć na Śniardwy. Wiatr, który pięknie gwizdał nam do tej pory we wantach wyje jak opętany flecista. Kręcimy się trochę bo z jednym jedynym żeglarzem na pokładzie płyniemy tylko na grocie, nie rozkładając foka. W końcu wypływamy na nie do końca spokojne lustro największego jeziora w Polsce. Robi na mnie niesamowite wrażenie. Ależ ono jest piękne!

Po południu cumujemy w Enklawie Mikołajki. Cudem łapiemy ostatnie wolne miejsce przy kei. Przyczepiamy się na mooringu, pośród grupy nastoletnich obozowiczów, którzy zajmują tu większość miejsc. Godzinę później keja jest wolna, a wcześniej kręciliśmy się tu prawie godzinę już tracąc nadzieję, bo bardzo nie chcieliśmy przy centrum miasteczka (jak się okaże słusznie), chociaż wyglada uroczo i przyjaźnie. Cumowanie 40 PLN, prysznic 1PLN/minutę. Dopiwszy resztki herbaty z obitego podczas upadku przy przechyle (wycieczkowce i większe motorówki oprócz hałasu robią tez spore fale) termosu udajemy się do miasta w celach zakupowo-krajoznawczych. Pierwsze kroki kierujemy do sklepu żeglarskiego po przejściówkę do wtyczki, która została niechcący w poprzedniej marinie oraz chemię do przenośnej toalety (tak! mamy luksusy na naszej skromnej i niepozornej łajbie!). Jesteśmy głodni więc zaraz potem zamawiamy obiad w restauracji poleconej przez ekspedientkę z tegoż sklepu, sąsiadującej z nim Kotwicy. Wujek Google od map potwierdza, że to będzie jedna z dwóch lepszych knajp w Mikołajkach, w których w tej kwestii jest raczej nieciekawie. Gastronomia wydaje się być tu nastawiona na masowego i niezbyt wymagającego turystę. Szkoda. Dawny port rybacki, letnisko i “ukochany port mazurskich żeglarzy”, jak możemy przeczytać w przewodniku Pascala “Polska z dzieckiem” z 2006 r., rozczarowuje. Centrum tłumne i nieprzyjemnie hałaśliwe, zastawione nieestetycznymi budkami z kiepskimi przekąskami i pamiątkową tandetą, cóż jak wszędzie w polskich miasteczkach letniskowych, które odwracają uwagę od całkiem ładnej miejskiej zieleni i ukwieconych klombów. Zdecydowanie lepiej i bardziej “jak z bajki” Mikołajki prezentują się z pokładu jachtu.

Wracamy do naszej zacisznej przystani na przeciwległym brzegu jeziora, która znowu tętni życiem, bo teraz obozuje nieco starsza młodzież, bawiąc się i śpiewając, nie koniecznie szanty (czasy się zmieniły najwyraźniej).

Przyznaje się, że nie czuję żeglowania. Widzę, ile daje frajdy, ale tego nie ogarniam. Przyzwyczajam się pomału, może zrozumienie tych sztuczek z wiatrem i trójkątami płótna przyjdzie z czasem. Póki co uczę się wiąząć krawaty, knagować liny cumownicze i zwijać/rozwijać grot (żagiel masztowy). 
































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...