czwartek, 26 sierpnia 2021

Ryn

No więc mamy czwartek. Ten drugi już. Jeżeli ktoś jeszcze ma wątpliwości, że lato się kończy, wiatr wrzucający zażółcone liście na nasz pokład, ostatecznie je rozwieje. Rozważamy opcje na ostatnie dni naszej mazurskiej przygody. Z początku chcemy od razu płynąć w dół i odwiedzić raz jeszcze Enklawę Mikołajki, z sympatycznym bosmanem i bajkowym widokiem na miasteczko. Ale to by było tak jakbyśmy już wracali do domu a przecież przed nami jeszcze całe trzy dni rejsu! Okazuje się, że Tata nigdy nie był w Rynie i bardzo mu zależy, znajomy (ten od Róży Wiatrów) mówił, że to ładne miasteczko i warto. W takim razie kurs na Ryn!
W nocy przesadziliśmy z ogrzewaniem. Nawet ja czułam, że zrobiło się ciut za ciepło. Elio ze swojej dziupli pod rufą, którą dzieli z Tata przeniósł się pod dziób pomiędzy mnie i Mateo. Spaliśmy dalej ściśnięci jak sardynki.
Po dość wykwintnym jak na nasze warunki  śniadaniu: pasta kawiorowa i nadziewane papryczki, kąpię się w jeziorze. Kosztuje mnie to naprawdę bardzo dużo silnej woli. Ubieram się cieplutko i od razu dostaję do ręki kubek gorącej herbaty z cytryna. Czuję się super, ale to chyba ostatnia moja kąpiel w jeziorze w tym sezonie i mam nadzieję że nie skończy się zapaleniem płuc...
Zwykle nie jemy tak wcześnie obiadu, ale robimy wyjątek dla Fishbarki, która pojawia się zgodnie z planem (jako punkt obowiązkowy) na naszej powrotnej trasie. Podoba nam się koncepcja restauracji na środku jeziora (w tym roku Szymon, w przyszłym Mikołajskie). Smażone miętusy są super, okoń może odrobinkę za mocno posolony, do tego frytki, ogórasy małosolne i do wyboru surówka z kapusty albo mizeria. Lemoniada nieco sztuczna ale takie drive thru, raz na sezon jest dla mnie jak najbardziej do zaakceptowania. Podoba mi się system parkowania, kiedy jedna z łódek odpływa, pozostałe po prostu się przesuwają.
Znów na jeziorze Tałty. Żeglujemy w górę do Rynu zostawiajac rzędy jachtów z tyłu, na szlaku Mikołajki - Giżycko. Tałty niezauważalnie przechodzi w Ryńskie. Jezioro im dalej tym bardziej pustoszeje, jest bardziej dziko. Dość wąskie, momentami przypomina bardziej szeroka rzekę. Co jakiś czas przepływa pojedyncza motorówka, zbyt szybko, kołyszemy się mocno, popijając „popołudniowa herbatkę na wachcie” (poczytajcie posty o rejsach kontenerowcami, będzie wiadomo o co chodzi) i grając na rufie, ze sterującym jachtem Tatą, w gry filozoficzno - filologiczne, co oznacza głównie kłotnie i wygłupy. Ładne krajobrazy, łagodne zielone pagórki, ciekawe domy lub chatki na brzegu. O 16:30 na horyzoncie pojawia się Ryn, do którego wleczemy się, dziś jakoś wyjątkowo, jeszcze ponad dwie godziny.
Ekomarina Ryn a raczej Ekomarinka, w porównaniu do Giżycka to port w wersji mini. Od razu mi się tu podoba. Przy bliższym poznaniu miasteczko nieco traci. Jest tu zamek krzyżacki przerobiony na hotel. Od kilku dni mam ochotę na gofry. W domu robimy je często ale te z budki zawsze mi się wydawały grubsze, bardziej chrupiące i smaczniejsze. Jestem rozczarowana, że smakują zupełnie zwyczajnie, i nawet bita śmietana i borówki nie pomaga.
Na książkowej wyprzedaży (są niemal w każdym porcie) Elio kupuje sobie gazetkę o psach (od jakiegoś czasu cierpi bowiem na „straszliwepsachcenie”) oraz mini atlas ptaków, by lepiej rozróżniać mijane za burtą okazy.
Dzień fast foodowy trwa dalej (nie wiem czy to pisałam ale podobno nie mówi się już „śmieciowe jedzenie” tylko „rekreacyjne”...). Zgadzam się na kolejną porcję frytek, w końcu wakacje się kończą... Sama mam ochotę na hot doga. I dobrze, bo dzięki temu trafiamy na kolejny koncert do tawerny. Kiedy spacerowaliśmy wszystkie budki się pozamykały i tylko tam możemy jeszcze coś zamówić. Elio zamiast frytek ostatecznie wybiera, tradycyjnie,  rosołek a ja rezygnuję z hot doga, bo pojawia się okazja by spróbować pierogi mazurskie. Sa nafaszerowane ziemniakami, kiełbasa i duża ilością cząbru.
Elio ma dość nocowania w norce pod rufa (doskonale go rozumiem!). Rozkładamy jedno z łóżek wzdłuż (też rozkładanego) stołu. Nasza mesa wyglada teraz jak jeden wielki barłóg, w obu tego słowa znaczeniach i tylko niedźwiedzia tu jeszcze brak. Nie mam pojęcia jak na tej bądź co bądź ośmioosobowej łódce mieści się ośmiu dorosłych mężczyzn postury Taty...







































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...