środa, 18 sierpnia 2021

W Kanałach Mazurskich

Tata budzi nas o 7:00 bo idzie po wahę, żeby nam nie zabrakło jak będziemy płynąć przez kanały. Przy okazji przynosi z piekarni chleb, bułki i drożdżówki z serem. U naszych sąsiadów z obozu żeglarskiego też już gwarno jak w ulu. Chyba smażą naleśniki, z jednej z łódek dociera do nas charakterystyczny, smakowity zapach. Ja sobie parzę kawę po turecku. Jest pochmurno i chłodno, kawa smakuje wybornie. Wypływamy po śniadaniu, Tata od razu składa maszt. Mijamy mosty (kładka dla pieszych - w zachodnim przyczółku są ponoć najlepsze gofry, ale wczoraj już dla nas zabrakło, zwykły dla pojazdów i kolejowy), żegnamy Króla Sielaw przypiętego na łańcuchu pod jednym z nich i z powrotem stawiamy maszt. Robi to Tata podczas gdy ja przejmuję ster, płyniemy przed siebie, na północ, jezioro otaczają z dwóch stron łagodne pagórki. Udaje mi się wreszcie zrobić prawidłowy węzeł knagowy! Walczymy ze szkwałem, znaczy Tata walczy. Trochę rzuca nas na bok. Kilka razy uderzyłam się w głowę, najwięcej w złożony maszt o którym wychodząc z kajuty zapominam. Tata mówi, że to “na żaglach” normalne. Płyniemy na pełnym grocie, ale przed kanałami składamy maszt ponownie.
Kanały są bardzo malownicze, wejście od naszej strony psuja nieco remontujące je maszyny budowlane ale to z kolei superatrakcja dla sześciolatka. W całej pełni można podziwiać mazurską przyrodę, byliny, liczne gatunki drzew liściastych, ptaki - udaje mi się wypatrzyć stojącą wśród przybrzeżnych roślin niczym dostojny posag czaplę biała. Na środku Jeziora Szymon, ku naszemu zaskoczeniu,  restauracja! To Żeglarska Smażalnia - Fishbarka. Ma dobre opinie, mamy nadzieję zrobić tu przystanek na obiad w drodze powrotnej na południe. Tata mówi, że kiedyś jacht ciągnęło się na linach przez cały kanał. Teraz są zbyt duże i maja silniki.
Wpływamy na Jezioro Jagodne i zaczynamy szukać przystani na nocleg. Znów nam się nie udaje zacumować z powodu wiatru w Porcie Dalypolyacht, ani - z braku miejsc, w Porcie Jagodne, gdzie zacumowali nasi “znajomi”, obóz z poprzedniej mariny. Pozostałe porty nie mają najlepszych opinii, warunki nie zmieniły się tu od 30 lat, co ma zalety bo wciąż jest dziko i mało ludzi. Nie zdążymy już dziś na Jezioro Boczne gdzie wybór jest trochę większy. Płyniemy do najbliższej mariny, kiedy zauważamy przytulna zatoczkę pośród szuwarów. Mimo protestów Mateo postanawiamy się tu zaszyć. Jedyne wady jakie zauważam to że trzeba zamoczyć stopy żeby dostać się na brzeg i trzeba uważać gdzie się je stawia pośród drzew, bo leśne toalety poprzednich bywalców są nieoznakowane.  Nie zamierzamy jednak zagłębiać się w las. Robi się późno, a my musimy odgrzać kolacje ze słoików, ugotować makaron, a skoro o jedzeniu  mowa, jak tylko przypłynęliśmy, zleciała się na żer ogromna chmara komarów. Nasza wyspa okazuje się Żabią Wyspą i jak glosi internet, słynie z zapachu fekaliów o czym przekonujemy się wieczorem. Drzwi i okna i tak musimy zamknąć na noc bo zapowiadane są deszcze. Mamy sąsiadów zza (żywo) płotu, w sąsiedniej zatoczce, przypłynęli jeszcze przed nami. Zanim się położymy okaże się, że w naszej mini lagunie jednak nie jesteśmy sami, na brzegu żeruje bóbr. Mam nadzieje, że nie ma zamiaru przegryzać drzew jak w powieści J. J. Kolskiego. Musimy jeszcze wymyślić nazwę dla tego miejsca by oznaczyć je sobie na mapach, myślę o czymś w stylu fantazji chińskich twórców słynnych ogrodów typu „Pawilon Sosnowego Wiatru w Ogrodzie Pokornego Zarządcy”, „Willa Zimnego Zielonego Nefrytu” „Nieśmiertelna Komnata Pięciu Szczytów” czy „Wiosenny Ogród Kojącego Blasku”. Może zatem odpowiednia będzie: „Zielona Niepokojącej Woni Laguna Spokojnego Bobra Na Wyspie Żabiej”?




















































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...