poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Burza z piorunami


Zachciało nam się kempingowania... Naprawdę serio przygotowywaliśmy się do tego wyjazdu. Wiadomo, podróżowanie z dziećmi wymaga trochę więcej uwagi i organizacji niż bez. Wydawało nam się więc, że jesteśmy przygotowani na wszystko, ale na to chyba do końca nie byliśmy... Ale od początku.
Wyruszyliśmy w niedzielny poranek bladym świtem, czy jak nazwał rzecz po imieniu pewien chilijski pisarz w jednej ze swoich książek "w środku nocy o 6:00". Dzień później niż pierwotnie planowaliśmy, by lepiej ogarnąć pakowanie się. No dobra, jak w końcu wgramoliliśmy się do auta dochodziła 8:00 i nie liczę już powrotu do domu z Zakopianki, by upewnić się, że pozamykaliśmy wszystkie drzwi, okna, lodówki i inne zawory.
Podróż minęła bez problemów, staramy się trasę organizować tak, by nie przekraczać gps-owych 7 godzin, z odcycowanym dzieckiem wystarczy wtedy jeden postój, tym razem na późne śniadanie. Winietki kupiliśmy przed wyjazdem w internecie. W pewnym momencie, gdzieś w górach Słowackich rozpadało się i temperatura spadła do 16 stopni, ale za węgierską granicą pogoda wróciła do swej wakacyjnej normy.
Na miejsce dotarliśmy w sam raz jak zakładaliśmy, koło 16:00, czyli już po największym upale, ale wystarczajaco wcześnie by uporać się z rozstawieniem namiotu, który okazał się dość spory (w sklepie na taki nie wyglądał) i zdążyć z prysznicem zanim zajdzie słońce...
Kemping który wybraliśmy, ze względu na uroczy retro-hippisowski styl w otoczeniu przyrody, znajduje się przy granicy węgiersko- serbskiej, niedaleko od Suboticy którą zamierzaliśmy zwiedzić jako pierwszą. Warunki są tu trochę.. spartańskie, oldshoolowe, mocno retro albo eko jak kto woli, ale nam to absolutnie nie przeszkadza, wręcz dodaje wakacyjnej atmosfery. W zamian mamy wiejski, sielankowy krajobraz, mnóstwo cudnych drobiazgów i staroci poukrywanych wsród zieleni (drzewa właściciele kempingu również sadzili sami) oraz dwie owce, konia, psy, koty i stadko kur z kogutem, chyba tym który po konflikcie z Findusem wyniósł się z zagrody Pettsona. Kusiło nas, by wynająć jeden z dwóch klimatycznie urządzonych pokoi (przestronny kremowy namiot był zajęty) ale chcieliśmy sprawdzić jak zadziała nasz nowy nabytek ze sklepu na D.
No i zadziałał... przeszedł prawdziwy chrzest bojowy a my szaloną noc. Już wieczorem nie dane nam było cieszyć się kolacją przy tealightach i herbatą przy świetle gwiazd. Wcześnie zaczęło wiać, a mnie już od ładnych paru godzin okrutnie bolała głowa. Wzieliśmy wiec prysznic i poszliśmy się położyć. Niestety front, prawdopodobnie ten który wyprzedziliśmy na Słowacji, naparł na nasz sielski azyl z całą siłą i nie odpuścił do rana. Burza za burzą, grzmot za grzmotem, ulewa z małymi złudnymi przerwami, istny armagedon.  Wiało cała noc a silne czasem bardziej czasem mniej wycie podsycało wyobraźnię. Na dobrą sprawę spaliśmy w miejscu prawie jak na dziko. W pewnym momencie rzeczywiście Tata zerwał się ze swojej maty z czołówką na głowie i słowami że COŚ łazi koło namiotu. Z zarośli dwoje świecących oczu nieruchomo i uparcie wpatrywało się w oślepiające oko latarki, dopiero po gwałtownym, ostrzegającym ruchu ramieniem, zwierzę odwróciło się i czmychnęło w krzaki. Nasz sen też, ale z nadejściem brzasku znów udało nam się na pare godzin zdrzemnać.
Szczęśliwie przetrwaliśmy noc, nie zalało nas i nie porwało w otchłań wyjacej ciemności ;) Trudno nam było uciec o poranku z przemoczonym  (tylko na zewnatrz) namiotem, wiec zostaliśmy. Chłopcy oczywiście wyspani, zadowoleni i zachwyceni kempingowym życiem. Na śniadanie zjedliśmy wczorajszy obiad, a zanim sie odgrzał właścicielka zaparzyła dla nas pyszną kawę i przyniosła jajka, a z ogródka warzywa: dorodną cukinię i dwie zielone papryki.
Zrobiliśmy porządek w namiocie. Nie rozpogodziło się choć słońce cały czas próbuje przebić się przez chmury. Nad nami lata szybowiec, kogut ma co chwilę swoją "minutę koguta" (tak, to napewno On!), przed chwila widziałam kolejną już dziś sarnę (czyżby była tym nocnym tajemniczym gościem?). Po południu wybierzemy się do Suboticy. Odpoczywamy.





























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...