Zanim przejdę do tematu, małe sprostowanie. Znowu los ze mnie zażartował, w końcu to nie moja wina, że z pamięcią u mnie kiepsko, by nie rzec fatalnie. Bowiem dokładnie w Naantali (ewentualnie Tampere, ale tam akurat nie byliśmy), a nie gdzie indziej należało, WYPADAŁO wręcz nabyć kolekcjonerskiego “Hobbita”. Dopiero kiedy otworzyłam nowo zakupiony w księgarni znajdującej się w galerii handlowej w Rovaniemi egzemplarz (nabyty wraz z Kalewalą) i spojrzałam na dziwnie znajome ale jakoś nie po tolkienowsku ilustracje, mgliście zaczęłam sobie przypominać że przecież... chyba... no tak!.. Nie kto inny jak Tove Jansson właśnie robiła ilustracje do fińskiego wydania. Trochę mi teraz głupio, ale jestem tym szalenie ubawiona i szczęśliwa, że zdobyłam książkę w ostatniej niemalże chwili, bo niedługo potem opuściliśmy Finlandię, w której, co było do przewidzenia (podobnie było z Albanią, a tu nastawiłam się na tę możliwość jeszcze bardziej mając w pamięci co o Finach pisał Michael Booth) jestem absolutnie zakochana!
Prawdziwy Święty Mikołaj
To był kolejny niesamowicie i najbardziej wzruszający moment w czasie tej podróży. 30 lat czekałam na to spotkanie! Chociaż nie tak do końca czekałam, bo zanim w ogóle myśl o tym że chciałabym odwiedzić Świętego Mikołaja mogła pojawić się w mojej głowie, byłam już zbyt dużą dziewczynką by w niego wierzyć i nie zaprzątałam sobie głowy jego postacią (Muminki, jak już wspomniałam podczytywałam dla zabawy jako osoba dorosła, przy okazji odkrywając inne książki tej autorki, bardziej adekwatne do mojego wieku). Pamiętam za to dokładnie, jak będąc dzieckiem, wychowywanym za żelazną kurtyną, pisałam do niego list. Prawdziwy list na prawdziwą skrzynkę pocztową w Rovaniemi. W tam tych czasach to było dla mnie jak wysyłanie listów w kosmos albo do innego wymiaru. Magiczne i nieprawdopodobne.
I oto jestem tu, w Jego gabinecie, konwersujemy po angielsku (i trochę polsku, Mikołaj zna przecież wszystkie języki świata) i chociaż wiem, że to wszystko nie jest prawdziwe, cała ta otoczka to czysty marketing i komercja (a może właśnie nie?): te wszystkie kontenery z prezentami, bożonarodzeniowe gadżety, Elfy, dekoracje i non stop brzęczące dzwoneczki i grające melodyjki... to czuję się jakbym rozmawiała z jakąś inną istotą, kimś więcej niż człowiekiem, charakteryzacja z której podśmiewywałam się podglądając zdjęcia na Instagramie, nie wydaje mi się już taka sztuczna, kurcze no, naprawdę mam wrażenie, że ten niewyobrażalnie miły staruszek jest prawdziwy! Krótko mówiąc: totalny profesjonalizm.
Jeśli chodzi o kwestie praktyczne (bo jak wiadomo poziom ekscytacji to kwestia indywidualna):
- spotkanie ze Świętym Mikołajem jest całkowicie darmowe, podobnie jak parking na terenie Wioski Świętego Mikołaja; jeśli jednak chcecie zachować ten moment nie tylko w sercach ale i na pamiątkowej fotografii i/lub filmie, trzeba już niestety zapłacić, gdyż “spotkanie z Mikołajem może być rejestrowane tylko przez profesjonalnych elfich fotografów”, osobiście jednak uważam, że warto choć raz w życiu odwiedzić tę uroczą postać, nie tylko dla obowiązkowej fotki na portalu społecznościowym
- w sklepie z pamiątkami, których na terenie wioski jest mnóstwo, możecie kupić różne świąteczne rozmaitości i pamiątki, ale jest też opcja, w której Mikołaj daje prezent: wybiera się jedną z 6 możliwości i w czasie kiedy stoimy w kolejce, Elfy je pakują i dostarczają do gabinetu
- bo na spotkanie trzeba się ustawić w kolejce i trochę poczekać, ale dzięki temu ma ono charakter prywatny, każdy może się z nim spotkać indywidualnie, bez osób postronnych
- stojąc w kolejce można obejrzeć galerie zdjęć z wizyty słynnych ludzi u Mikołaja i porozmawiać z Elfem o imieniu Cukierek, nie napiszę już przesympatycznym, bo wszyscy są tu przemili i przesympatyczni i chyba naprawdę szczerze nieźle się w swoich rolach bawią (swoją drogą, to super fucha, pracować dla Mikołaja...), a w między czasie galerię jego zdjęć, listów od dzieci itp.
U reniferów
Wstęp do zamkniętej zagrody reniferów Świętego Mikołaja jest już niestety płatny. Za 5 EUR możecie je pogłaskać, nakarmić (wiedzieliście, że ich przysmakiem są również liście rosnącej tu w niewiarygodnej obfitości krwawnicy pospolitej (Lythrum salicaria)?) ale i usłyszeć od ich opiekunki wiele ciekawostek na temat tych fascynujących i niesamowicie przystosowanych do warunków w jakich żyją zwierząt.
Najfajniejsza poczta świata
Tu chyba rozpisywać się nie muszę. Nietrudno się domyślić, że nie ma tu numerków, nadąsanych pań w okienku ani petentów płacących rachunki lub zajmujących się pokaźnym plikiem służbowej korespondencji akurat kiedy bardzo się spiesząc chcecie tylko odebrać polecony. Zamiast tego choinka, fotel przy kominku, ogromny wybór prześlicznych kartek świątecznych i możliwość wysłania pozdrowień ze specjalna pieczątką. W tym roku zamiast robić tradycyjne kartki hand made, przygotujemy zakładki do książek i ozdoby choinkowe z papieru, ponieważ życzenia mamy zamiar wysłać na tych przywiezionych z Finlandii. Kupiłam tu też dwie książki dla dzieci po angielsku, przydadzą się nie tylko by lepiej poznać kulturę Finlandii ale i szkolić język który jak widać samozwańczo ale skutecznie realizuje ideę esperanto.
Santa Park
Podziemny park rozrywki, którym jestem oczarowana na równi ze spotkaniem ze Świętym Mikołajem. Sama wioska, zbudowana tuż przy linii wyznaczającej Napapiiri (koło podbiegunowe) jest nieco chaotyczna i widać, że jej głównym celem jest robienie pieniędzy. Ale tu zapłaciwszy na wstępie około 50 EUR za bilet rodzinny na 4 osoby znów przenosicie się do innego świata i możecie beztrosko poddać się prawdziwie świątecznej atmosferze. Trochę nie zachwyca plac zabaw Angry Birds, ale osobiście nigdy nie przepadałam za tymi agresywnymi ptaszyskami. Za to cała reszta: ogromna ruro-zjeżdżalnia, dekorowanie pierników, rodzinna przejażdżka saniami przez tunel ze scenkami z magicznego świata (widok zauroczonego Elio bezcenny) i szkoła Elfów, którą szczęśliwie ukończyliśmy w 20 minut, choć normalnie trwa 99 lat oraz pokazy akrobatyczne Elfów i masa innych atrakcji, na które już nie starczyło nam czasu, dla mnie super. Uprzedzając zarzuty obrońców “prawdziwego ducha świąt Bożego Narodzenia”, podkreślam, że nasza wyprawa zakłada podróż śladem postaci z powieści i bajek, nie zaś obrządków religijnych i w takim właśnie kontekście opisuje moje wrażenia z miejsc, które aktualnie odwiedzamy.
Arktikum
W dniu wyjazdu z Rovaniemi, oprócz obowiązkowych zakupów w księgarni zaplanowaliśmy jeszcze szybką wizytę w Arktikum, będącym nowoczesnym muzeum i centrum naukowym jednocześnie. Tematycznie, jak sama nazwa sugeruje, odnoszącym się do Laponii i okolic. Z góry wiadomo, że do takiej placówki najlepiej wybrać się na spokojnie, w co drugie niedzielne przedpołudnie, by wszystko dokładnie obejrzeć, poczytać i pobawić się w części interaktywnej wystawy. Chcieliśmy jednak choć rzucić okiem jak wyglądało życie w Laponii w dawnych i najdawniejszych czasach, kto zamieszkuje jej tereny, jak na nią wpływa działalność człowieka i zorzę polarna, przynajmniej w symulatorze (kiedyś wrócimy zobaczyć prawdziwą, póki co ponownie kontemplujemy midnight sun, czyli dzień polarny). Jak to bywa w przypadku skandynawskiej architektury, imponujące wrażenie robi sam budynek Arktikum.
Sauna i kakao
W przytulnym mieszkanku w Rovaniemi spędziliśmy dwie noce i chętnie zostalibyśmy dłużej... Poczuliśmy się na tyle domowo, że zamiast odgrzewać na szybko przywiezione z Polski danie ze słoika, zrobiliśmy prawdziwa obiadokolację. Wprawdzie odsmażyliśmy gotowe kotleciki z tutejszego LIDLa, ale ugotowaliśmy do nich ziemniaki, był groszek z puszki i sałatka. Jak na nasze podróżne menu to naprawdę wielka uczta. Potem wspólnie wypite kakao na tarasie i by na hygge naszego doświadczania zwyczajów skandynawskich tego dnia jeszcze nie zakończyć, odpaliliśmy saunę. I to jest to co takie zmarzluchy i ciepłe kluchy jak ja kochają najbardziej! Chłopcy zrezygnowali po kilku minutach, Tata po dziesięciu. Ja zrobiłam sobie trzy sesje i zdaje się, że jestem jedna z tych osób, które mogłyby spędzić w saunie pół dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz