wtorek, 16 lipca 2019

W Dolinie Muminków

Nie pamiętam kiedy pierwszy raz usłyszałam, że jagodowoniebieski, wysoki, drewniany domek istnieje w Finlandii naprawdę i można do niego wejść i rozgościć się, co wyobrażałam sobie miliony razy czytając zwłaszcza "Dolinę Muminków w listopadzie". Jak ja uwielbiałam wtedy wąskie, wysokie domy! Ten należący do sympatycznej rodziny trolli wydawał mi się idealny.
Nieco później zależało mi na podróży do Finlandii głównie z powodu ostatniego żyjącego człowieka, który zna na pamięć cała Kalewalę. Kalewala to poemat epicki zawierający pieśni (runy), mity i legendy ludów bałtycko-fińskich, przede wszystkim z Finlandii, Estonii i Karelii. Dla Finów jest mniej więcej tym, czym dla Polaków “Pan Tadeusz”. Poemat był przekazywany ustnie przez pokolenia, ale czy rzeczywiście w latach 90-tych żył lub wciąż żyje ktoś kto nadal snuję tę opowieść z własnej pamięci, nie wiem.
Na studiach na nowo odkryłam Muminki bo działają jak doskonały antydepresant, a przeczytanie jednej powieści zajmuje tyle co obejrzenie przeciętnego filmu fabularnego albo droga pociągiem z Torunia do mojego domu rodzinnego, jaką przebywałam w tamtych czasach w obie strony średnio raz  w miesiącu. Może to właśnie wtedy postanowiłam, że jak będę mieć dzieci to zabiorę je do Finlandii na wakacje i razem odwiedzimy dom Muminka i jego rodziny?
Park tematyczny związany z książkami Tove Jansson, zaprojektowany przez Denisa Livsona, został otwarty w 1993 roku.
Aby dotrzeć do Doliny Muminków najlepiej najpierw udać się na Parking Muminków w Naantali. W cenie całodniowego parkingu mamy muminkowy autobus, kursujący non stop. Nas zaprosiła do niego sama Mała Mi we własnej osobie. Z przystanku tylko krótki spacer promenadą przy której w zabytkowych drewnianych budynkach mieszczą się restauracje oraz przejście na wyspę Kailo  przez most będący częścią mariny i... jesteśmy. Muszę przyznać, że wzruszyłam się niesamowicie, gdy przywitani przez przemiły personel, włożywszy papierowe bransoletki uprawniające do przebywania na terenie parku, rozpoczęliśmy zwiedzanie i zobaczyłam go na własne oczy.
Mimo męczącego tłumu, miejsce to jest wspaniałe. Poza spotkaniem z ulubionymi postaciami i zwiedzaniem ich domów - zajrzeć można nie tylko do tego najbardziej gościnnego ze wszystkich domów na świecie, ale też do domku Ryjka, Paszczaka (drugi mój ulubiony budynek w dolinie), Filifionki czy namiotu Włóczykija oraz rozmaitych tak zwanych budynków użyteczności publicznej. W każdym miejscu czekają przygody i niespodzianki i mnóstwo świetnej zabawy, wszystko to co dzieciaki lubią najbardziej: odkrywać, wspinać się, zaglądać, macać... Bo Dolina Muminków to nie żadne muzeum: wszystko możecie dotykać, przekładać, sprawdzać (np. czy wygodne jest łóżko Muminka albo fotel Tatusia i co słychać w ich radiu). Przy tym wszystkim ma się wrażenie, że te wszystkie przedmioty, trochę jak w skansenie, rzeczywiście należą do rzeczywiście istniejących bohaterów powieści szwedzko-fińskiej pisarki.
Faktycznie miejsce mimo całego swojego uroku mocno się skomercjalizowało, takie czasy. Do kupienia jest cała masa pamiątek, słodyczy, książek, pocztówek i innych gadżetów związanych z mieszkańcami doliny. Do zjedzenia głównie fast foody lub domowe jedzenie w Kuchni Mamy. Niestety zanim się pofatygowaliśmy na obiad, już zamykali. Udało nam się za to posiedzieć chwilę na plaży, pomoczyć stopy, odpocząć. Mateo skusił się nawet na kąpiel, niezrażony ostrzegawczym syczeniem taty łabędzia, odganiającego intruzów od partnerki i ich wcale nie brzydkiego kaczątka. Plaża znajduje się poza terenem parku, ale znajdziecie ja na mapie i można na nią swobodnie przechodzić, pod warunkiem że zachowacie bransoletki.
Na pamiątkę zrobiliśmy sobie zdjęcie z Muminkiem w profesjonalnym muminkowym studio i tu pojawia się moje wielkie rozczarowanie: otóż, specjalnie sprawdziłam, Muminki są dwa. Podczas gdy jeden zabawiać gości na ganku drugi się z nimi fotografuje - cóż interes musi się kręcić.

Przydaje się znajomość fińskiego (której my niestety nie mamy przyjemności posiadać): z antropoidalnymi postaciami można porozmawiać, no i ma się większa frajdę z przedstawień w tamtejszym teatrze. Mimo wszystko, uważam że było warto: Elio totalnie zachwycony i zakochany, a i początkowo sceptycznie nastawiony Mateo uważa wizytę za bardzo udana i do ewentualnego powtórzenia. Ja żałuję tylko, że nie spotkałam Włóczykija (Mateo się udało - zielone kapelusze widać się przyciągają). Może jeszcze trafimy na niego gdzieś na północy kraju.









































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...