Przyznaję, że nigdy nie czytałam opowiadań Gösty Knutsson, dość dobrze jednak kojarzę kotka, który stracił swój ogon z powodu szczura, z wypracowań Mateo w klasie trzeciej, gdyż jest to lektura obowiązkowa w polskim programie dla szkoły podstawowej. Zanim jednak przyszliśmy do Parku Pelle Svanslösa by wraz z innymi dziećmi narobić hałasu podczas wesołej zabawy na Placu Zabaw Filonka Bezogonka, nie mogłam się powstrzymać i zabrałam cała trójkę do domu i ogrodu Carla von Linné czyli Karola Linneusza, jednego z moich aktualnych guru. Wszyscy oprócz mnie śmiertelnie się wynudzili podczas gdy ja nie mogłam wprost otrząsnąć się z zachwytu. Nie odbiegliśmy tematem od bajek, bo ogród zaiste jest bajeczny. Upojna uczta dla zmysłów gdzie nad bujnie rosnącymi roślinami na perfekcyjnie równych grządkach brzęczą i szeleszczą skrzydłami setki przeróżnych owadów, coś niesamowitego! Gratką dla fanów nauk przyrodniczych jest też muzeum w domu tego wybitnego, żyjącego w latach 1707-1778 lekarza i botanika, w którym znajdują się liczne przedmioty należące niegdyś do profesora i jego żony. Z tym samym biletem możecie odwiedzić też jego domek letni Hammarby.
Wracając do samochodu, zostawionego na jednym z licznych parkingów (najlepiej wcześniej zlokalizować je w internecie, by uniknąć zbędnego krążenia) zrobiliśmy sobie spacer przez Ogród Botaniczny, chociaż mam wrażenie, że cała Uppsala to jeden wielki ogród botaniczny pełen wspaniałych starych drzew i kwiatów gdzie tylko da się je posadzić albo postawić donicę. Dziedzictwo wielkiego ojca przyrodnika jest tu widoczne na każdym kroku. Miałam złe skojarzenia ze szwedzkimi miastami, raz po lekturze "Millenium", dwa że nie przepadałam nigdy akurat za tym narodem, a ten wyjazd trochę utwierdza mnie w przekonaniu, że ze wszystkich krajów skandynawskich Szwedów lubię najmniej. Ale w tym typowo studenckim mieście (to też czuć na każdym kroku), pełnym zieleni i rowerów czuje się świetnie. Spacer zakończyliśmy przy rzeźbie Pelle Svanslösa, gdzie dopadł nas ulewnym deszcz, a chwilę później nad Uppsalą pojawiła się tęcza.
Chcieliśmy zjeść obiad w jakimś miłym samoobsługowym barze studenckim, ale okazało się, że czynne są tylko do 14:30. Wylądowaliśmy więc znów w IKEA, gdzie też pełno Linneusza, który zerka na nas ze ściany, a tace z brudnymi naczyniami same wjeżdżają do kuchni. Zupełnie jak w jakiejś książce dla dzieci! A propos: jeszcze zakupy w galerii handlowej naprzeciwko - do szczęścia brakuje mi dziś już tylko szwedzkiego "Hobbita". W niesamowitym antykwariacie znalezionym po drodze był tylko (znowu mnie to spotkało!) "Władca pierścieni", w dodatku nie wiedzieć czemu tylko po 3 egzemplarze drugiej i trzeciej części? A jeśli już mowa o dwóch wieżach, widoczne na naszych zdjęciach z różnych miejsc - należą do XIII-wiecznej Domkyrka, największego kościoła w Europie Północnej, 119 m wysokości każda.
Na koniec zła wiadomość. Jest taka, że koniec wyprawy zbliża się wielkimi krokami. Zarezerwowaliśmy dwa ostatnie noclegi (pięknie położona chatka, bez łazienki ale nad samiutkim jeziorem) i powrotny prom z Trelleborga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz