Szybka, bo i cała akcja odbyła się z niebywałą prędkością. Zacznijmy od tego, ze nikt prócz mnie, no i może trochę Elio, nie miał ochoty udać się w tę podróż. Niektórzy wręcz robili wszystko, by do niej nie doszło! Wiecie jak to jest, gdy po 15 latach wspólnego życia okazuje się, ze ktoś, kogo jak Ci się zdaje, dobrze znasz nagle oświadcza “nigdy nie lubiłem skandynawskich bajek”?? Tragedia. Do tego wyjazd przesuwał się i przesuwał z powodu, który być może opiszę w jakimś poście. Ostatecznie plan wycieczki został skrócony o Helsinki i stał się, delikatnie mówiąc bardzo napięty. Wyjazd odbył się w sobotę rano. W niedziele o 15:30 odpływał nasz prom z Tallina do Helsinek. Mieliśmy być na terminalu godzinę wcześniej. Zdążyliśmy. Na styk.
Nocowaliśmy na Litwie, w Kaunas, w hotelu przerobionym z seminarium. 6:00 rano, w Polsce 5:00, wyjeżdżamy ze śpiącego jeszcze Kowna i jedziemy dalej. Ja, wieczny śpioch, niepoprawny i niereformowalny, słyszę tym razem: “To niesamowite co Ty zrobisz dla tych Muminków”. Śniadanie na stacji benzynowej na Łotwie, przy jakimś zbiorniku retencyjnym. Przemknęliśmy przez kraje nadbałtyckie, widziane z okien samochodu wywarły na nas pozytywne wrażenie: czysto, schludnie, zielono. Wcześniej, w stronę Augustowa, mijaliśmy stare wiatraki, prastare lasy, znaki drogowe “Uwaga łosie” (czy spotkamy w końcu te mityczne zwierzęta?), stada bocianów, pola pełne dojrzewających kłosów… Na niebie ciężkie deszczowe chmury i… tęcza. Na szczęście nie padało, gdy w tym letniskowym miasteczku zatrzymaliśmy się na obiad w Szuflada Bistro. Wybór okazał się trafiony, smaczną kolację popiliśmy pigwoniadą. Na pewno wrócimy tam kiedyś na bezę z rokitnikiem.
Zdaje się, ze w Estonii był jakiś zlot starych amerykańskich samochodów, wokół nas w kolejce na “samochodową zjeżdżalnie” (Elio) prowadzącą na promowy garaż stoją Pontiaki, Dodge, stylowe Chevrolety i inne wspaniale maszyny, 4 pasy historii motoryzacji, na których nawet taki samochodowy ignorant jak ja z przyjemnością zatrzyma oko.
Na szwedzkim promie pierwsze szwedzkie kotleciki. Elio nie ma ochoty na zabawę w kąciku dziecięcym wiec kręcimy się po statku albo odpoczywamy na zewnętrznym pokładzie, gdzie trochę wieje. Linia Viking Line, bilet dla 4 osób: 251 EUR. 13 pulpetów + trochę smażonych ziemniaków: 8 EUR
Na kolejne dwie doby zamieszkamy w hostelu Linnasmäki w Turku, jakieś 20 min. autem od Naantali (gdzie znajduje się Moominworld). Mamy dwa osobne dwuosobowe pokoje, niestety tylko taka opcja była dostępna. Moim współlokatorem jest Elio (i jego pluszowy szczurek). Przed hotelem naturalny skalny parczek - pagórek porośnięty drzewami, mchem i przekwitniętymi konwaliami. Gdzieś miedzy nimi przycupnęła zamyślona naga kobieta (Skandynawowie widać uwielbiają umieszczać te swoje rzeźby z brązu gdzie tylko się da), znajdujemy też piaskownice, ku uciesze Elio pełną plastikowych zabawek do piasku, w tym autek (mam déjà vu, chociaż Mateo w Norwegii był o rok starszy). W hostelu kilka wspólnych kuchni, nieco zabałaganiony pokój zabaw, stół do ping-ponga i oczywiście sauna, z której wypadałoby skorzystać, w końcu dla Finów to najważniejsza rzecz zaraz po oddychaniu.
My mamy widok na las. I koparkę, ale w przypadku 4-latka to nie jest jakieś straszne uchybienie wizualne.
Maszyny zaczynają prace niedługo po 7:00 rano (dla naszych organizmów to wciąż 6:00, w Finlandii też jest godzina do przodu), jedna z nich rozłupuje skałę, ale i tak mieliśmy niedługo wstawać, poza tym wokół panuje taka cisza i spokój ze nawet się wyspaliśmy.
Podczas wczorajszej kolacji przeglądaliśmy gazety kulinarne. Chwile trwało zanim zorientowałam się że to tutejsze gazetki reklamowe LIDL-a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz