piątek, 26 lipca 2019

Przystanek Łosie i powrót do domu z Nilsem Holgerssonem


Pożegnaliśmy naszą uroczą szwedzką, czerwona chatkę (wysprzątawszy ja w wcześniej porządnie zgodnie z pisemna instrukcja pozostawiona na stole przez właścicielkę - w innym wypadku musielibyśmy dopłacić za wynajęcie kogoś kto to zrobi za nas) i ruszyliśmy do Trelleborga, niezbyt przyjemnego miasta (jak to port), które pamiętamy jeszcze z naszej wypraw powrotnej z Norwegii. Tam, na kei, czekał na nas prom, tym razem TT-Line, z zarezerwowana kabiną (bez bulaja, ale to i tak niewyobrażalny luksus w porównaniu do podsypiania po walce o przybrudzony fotel w korytarzu albo noc w aucie na trasie przez Danię). Zatrzymaliśmy się  by coś przekąsić na przypadkowym parkingu, okropnie brzydkim i już już mieliśmy odjechać dalej kiedy moja uwagę przykuły kiczowate napisy, które musiałam podświadomie wyłapać, bo w końcu dotarło do mnie co oznaczają. Mianowicie za chwilę spełni się moje marzenie i... zobaczę prawdziwego, żywego łosia! Laganland Elk Park nie ma w sieci zbyt dobrych opinii, ale ja mimo wydania 11 EUR za wstęp (dzieci do 12 roku życia gratis) jestem usatysfakcjonowana. Cała łosiowa rodzina widziana z tak bliska to więcej niż oczekiwałam pełna bezsensownej nadziei wypatrując ich na poboczu z okna jadącego samochodu. Brak tu szwedzkiego perfekcjonizmu wizualnego, do którego przyzwyczailiśmy się na północy: zaniedbany plac zabaw, pseudo-muzeum z porożami, skórami i kilkoma dającymi do myślenia fotografiami z wypadków z udziałem tych dziwnych, ogromnych i trochę niezgrabnych, ale równie sympatycznych jak renifery zwierząt. Oprócz tego oczywiście sklep z pamiątkami, restauracja i płatna sala zabaw do których nawet nie zaglądaliśmy, bo naszym celem było li i jedynie zobaczenie stworzeń których istnienie poddawałam w wątpliwość.

Powiadają, że jak się czegoś bardzo chce, to kosmos pomaga  w realizacji marzenia. Uważam, że całkiem nam się ta wyprawa udała. Mimo, że musieliśmy skrócić wyjazd o cały tydzień i Tata nie wierzył, że w ogóle dotrzemy na prom do Tallina. Zrealizowaliśmy wszystkie punkty z naszego planu oraz kilka bonusowych i mnóstwo rzeczy, które nam się przydarzało doskonale wpisało się w klimat wycieczki. Ale może to kwestia perspektywy. Tak czy inaczej wspaniale się złożyło, że prom, który zarezerwowaliśmy z Trelleborga do Travemünde został nazwany imieniem bohatera książki szwedzkiej pisarki Selmy Lagerlöf. “Cudowna podróż” opowiada o jego pełnej przygód wyprawie przez Szwecję na grzbiecie gęsi. Czy taki zbieg okoliczności, dla jednych przypadek, dla nas wspaniałe zakończenie podróży tropem postaci literackich, nie jest wyjątkowy?

A o tym, dlaczego wracamy do domu przez Dortmund, być może napiszę niebawem kolejnego posta. Tymczasem potrzebuję odpoczynku od pisania, siedzenia w samochodzie i zwiedzania.  Mieliśmy pomysł, by w oczekiwaniu na prom zwiedzić skansen w Lund, ale wiecie co? Przez jakiś czas nie chce oglądać żadnych domów żadnych osób, ani z bajki, ani z przeszłości, jak również żadnych przedmiotów osobistych do nich należących. Ale kiedyś (może z wnukami?) chętnie bym tę trasę powtórzyła.
























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...