czwartek, 4 lipca 2013

K jak kotwica = K jak kiwanie


To już nasz trzeci dzień na statku. Nasze organizmy wciąż usiłują zaadoptować się do strefy czasowej, w której się znaleźliśmy, a senność pogłębia niewielka ale wszechobecna mgła i gęste chmury. Tata mówi, że w Peru tak zawsze i wkrótce aura się rozjaśni, i rzeczywiście pierwsze promyki nadpacyficznego słońca pomału zaglądają do naszej niedużej ale przytulnej kajuty. Mateo chodzi spać koło „3:00” w nocy i wstaje w okolicach „15:00”, mimo to tryska energią i najchętniej przemieszczał by się po statku z prędkością welociraptora, podskakując i dotykając wszystko po drodze. To podśpiewuje, to zadaje pytania w stylu "Tato, a można naciskać te guziczki?"

Po kolacji zakotwiczyliśmy u wybrzeży Ekwadoru. Dla uczczenia tego faktu statek natychmiast się rozkołysał. Tata mówi, że trafiliśmy na „martwą falę”, tzw. swell, którego w tym rejonie jak dotąd nie miał przyjemności doświadczyć. Proszę bardzo, wystarczy zabrać mnie na statek, by anomalie zaczęły się gromadzić.. W dodatku nastraszył nas piratami, co wcale żartem nie jest! Jeśli ktoś wyobraża sobie pirata tak, jak do niedawna ja sobie wyobrażałam, czyli kogoś w rodzaju Jacka Sparrow'a przemierzającego morze na trójmasztowcu z trupimi czaszkami na czarnych żaglach, radzę pogrzebać w internecie i przestanie być śmiesznie. Zwłaszcza w okolicach Ekwadoru i Kolumbii. Zwłaszcza na kotwicy. Na szczęście nikt nas nie porwał dla okupu i szczęśliwie przybiliśmy do brzegu, o czym jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wielkanoc w Małopolsce

W naszej podróżniczej ekipie coraz trudniej o wspólne zdanie na temat tego jak i gdzie chcemy podróżować, co zwiedzać i jakim aktywnościom o...